ARTROSIS - 'Melange'
Cd '2002
Kolejny album Artrosis... Już od pierwszej płyty polubiłem ten
zespoł i tak w sumie zostało do dzisiaj, choć tej pierwszej płyty
jak dla mnie jeszcze nie pobili żadnym z kolejnych albumów. 'Melange'
jest tradycyjnie osadzony w typowym dla tego zespołu stylu - dużo
melancholijnego, gotyckiego grania wspartego ciekawym głosem Medeah,
dużą ilością klawiszy, elektronicznej perkusji i pojawiających sie
gdzieś w tle gitarowych solówek. Można by więc powiedzieć że nic
nowego Artrosis na tym albumie nie wymyślili, lecz o czym trzeba
wsponieć to fakt że album ten jest strasznie spokojny i to chyba
aż za bardzo. Zawsze lubiłem Artrosis za doskonałe mikstury spokojnej
gotyckiej muzyki i żywego rockowego grania z ostrymi gitarami, które
wprost wybuchały w refrenach niektórych utworów. Tutaj niestety
praktycznie wogóle nie spotkamy utworów utrzamanych w takim właśnie
klimacie (no może poza utworem otwierającym ten album a mianowicie
'Kolej rzeczy?'). Tak więc choć podoba mi się 'Melange' z tego względu
że jest on nadal utrzymany w stylu, bardzo charakterystycznym dla
Artrosis, to zdecydowanie brakuje mi na tym albumie tego żywego
grania, którego na pewno nie brakowało na wczesnych płytach tego
zespołu. [Aragorn]
Metal Mind Prod.: distribution1@metalmind.com.pl, http://www.metalopolis.pl
DELIGHT - 'Eternity' Cd '2002
Pamiętam występ tego zespołu na ubiegłorocznym Castle Party w Bolkowie, kiedy to zespoł pojawił się tam na małej scenie. Teraz mam okazję słuchać dokonań tego zespołu w wersji studyjnej i szczerze mogę powiedzieć że bardzo przypadł mi do gustu ten album. Po bardzo spokojnych i wyciszonych albumach, które ostatnio zaserwowały nam zespoły Artrosis i Moonlight (oscylujące jak by nie patrzeć w bardzo podobnych klimatach muzycznych), ten album daje nam powiew świeżej krwi w pełnym tego słowa znaczeniu. Co więc można powiedzieć o muzyce którą prezentuje nam Delight? Na pewno jest to muzyka w której usłyszycie dużo typowo gotycko-rockowego grania które kojarzyć się może z wczesnymi dokonaniami w/w chociażby Artrosis, ale na pewno więcej tutaj czystego rockowego (a momentami niemalże metalowego) grania w którym nie brakuje ostrych gitar i szybkich partii perkusji. I to niewątpliwie stawia Delight w dobrym świetle... To samo możnaby powiedzieć o bardzo ciekawym głosie wokalistki , który idealnie wpasowuje się w całość muzyki zawartej na 'Etenity'. W ten sposób otrzumyjemy ponad 45 minut muzyki będącej połączeniem melancholijnego gotyckiego grania (polecam utwór 'The Sun') z mocnym rockowo-metalowym graniem, nie pozbawionym odpowiedniej dawki klimatu. [Aragorn]
Delight: delight333@interia.pl , http://www.delight.z.pl
Metal Mind Prod.: distribution1@metalmind.com.pl , http://www.metalopolis.pl
HUMAN MINCER - 'Embryonized' Cd '2002
Po raz pierwszy spotkałem się z tym zespołem, więc myślę że warto
na początek przedstawić nieco danych dotyczących tego zespołu. Human
Mincer pochodzi z Hiszpanii a materiał który mam okazję receznować
został wydany przez wytwórnię Xtreem Music. Jest to debiutancki
album zespołu, choć zanim nagrali 'Embryonized' mogli się pochwalić
dwiema taśmami demo, nagranymi kolejno w 1999 ('Grotesque Visceral
Extraction') oraz 2001 roku ('Putrefying your agony'). Po samych
nazwach ich materiałów, mozna już wywnioskować jaki gatunek muzyki
prezentuje nam Human Mincer... 9 utworów które znalazły się na 'Emryonized'
wypełnione są na prawdę brutalnym, utrzymanym w szybkich tempach
Death Metalem. Z drugiej strony, zespół stawia na technikę - sporo
połamanych temp, masa zmian a przy tym wszystko iealnie dopracowane
i poskładane. W tym momencie Human Mincer kojarzy mi się trochę
z naszym Damnable, bo od strony muzycznej niewątpliwie zespół obraca
się w podobnych klimatach. Kolejnym plusem jest samo brzmienie tego
materiału, które przy tej lawinie dźwięków nie pozostawia wiele
do życzenia. Jeśli miałbym podsumować ten materiał to powiedziałbym
że jest to dopracowany do perfekcji kawał na prawdę brutalnej muzy,
którą wszystkim fanatykom Death Metalu śmiało mogę polecić. [Aragorn]
HUMAN MINCER: info@humanmincer.com, www.humanmincer.com
XTREEM MUSIC: P.O.Box 1195/28080, Madrid, SPAIN, info@xtreemmusic.com , www.xtreemmusic.com
DEFORMED - ''Everything is a fun torture' Cd '2002
Z tym zespołem mogliście już się zapoznać czytając wywiad, jaki
zamieściliśmy w poprzednim numerze naszego magazynu. Przeglądając
okładkę tego materiału naktknąłem się na zdjęcie zespołu, na którym
zespół nieodparcie skojarzył mi się z Epitome - maski chirurgiczne
etc. Zresztą sam kower okładki prezentuje się też podobnie... Wiadomo
więc chyba jakiej muzyki możemy się spodziewać po Deformed! Jak
najbardziej... CHOREJ!!! Samo określenie tego materiału jako Grindcore
w przypadku tego zespołu na pewno nie wystarczy, ponieważ nie jest
to czysty grindcore do jakiego przyzwyczaiły mnie kapele z tego
gatunku (na krajowej scenie chociażby Grossmember). Na tym materiale
poza takim odłamem muzyki otrzymujemy jeszcze niezły odłam chorych
pomysłów - wrzaski, jęki, dziwne przerywniki pomiędzu utworami,...
Szok! Muszę stwierdzić że choć lubię dobrze zagrany Grindcore, to
coś takiego już trudno mi strawić! I wcale nie mam tu na myśli tego
że muzyka Deformed to kupa gówna bo jest wprost przeciwnie - całość
zagrana jest sprawnie, posiada całkiem dobre brzmienie jak na ten
rodzaj muzyki... Co jednak trzeba przyznać - ludzie tworzący Deformed
mają na prawdę chore pomysły...hehe! [Aragorn]
DEFORMED: P.O.Box 15, 34-200 Sucha Beskidzka, deformed@wp.pl, http://deformed.metal.pl
SUI GENERIS UMBRA - 'Coma' Cd '2002
W moim odtwarzaczu właśnie kręci się płytka bardzo tajemniczego
tworu, który wyrósł na naszej scenie. Sui generis umbra, bo pod
tą właśnie tajemniczą nazwą kryję się bohater tej recenzji został
wydany o dziwo przez Metal Mind Productions i tym własnie trafem
ich płytka wylądowała w naszej, również tajemniczej (he, he) siedzibie...
Trudno mi pisać o muzyce jaka zawarta jest na 'Coma' z tego względu
że nie jest osobą która gustowałaby w podobnej muzyce. Owszem, w
poszukiwaniu odskoczni od muzyki metalowej, muzyka zwana jako Ambient
często przewijała się swego czasu w moim odtwarzaczu. Jednak muzyka
tego projektu sięga zdecydowanie dalej - nie jest to zwykły ambient
zbudowany na klawiszach, a muzyka którą trudno byłoby jednoznacznie
zaszufladkować. Na pewno można mówić o Sui generis umbra o projekcie
który sporo czerpie z muzyki elektronicznej i to w wielu tego słowa
znaczeniach. Wszystko to wsparte jest kobiecym głosem, który zmakonicie
sprawdza się w przypadku tej muzyki - szepty, śpiew, krzyki,...
Wszystko to spięte razem daje nam płytę pełną tajemniczości i prawdziwie
mrocznej atmosfery. [Aragorn]
SUI GENERIS UMBRAL: www.umbra.black.art.pl
METAL MIND Prod.: distribution1@metalmind.com.pl, www.metalopolis.pl
MOONLIGHT - 'Candra' Cd '2002
Płyta zaczyna się bardzo ciekawie - mocne gitary, wpadająca w ucho
melodia, odrobina pokręconych dźwięków... Dwa pierwsze utwory właściwie
nie zapowiadają tego co spotkać możemy w kolejnych utworach zawartych
na najnowszej płycie Moonlight. Już w trzecim utworze 'Meren-re'
następuje lekkie wyciszenie, w którym zaczynają dominować akustyczne
gitary, wyciszony śpiew Maji i bardzo wolne partie perkusji, która
często w środku utworu po prostu... milczy! I w takim klimacie Moonligt
pozostawia już nas do samego końca. 'Candra' to bardzo wyciszona
płyta, w której co prawda nadal odnajdziemy sporo rockowej zadziorności
to dominującą częścią tej płyty jest spokój, cisza i klimat. Choć
po kilku pierwszych przesłuchaniach tej płyty nie byłem zbytnio
zadowolony z takiego obrotu sprawy, to jednak im dłużej słuchałem
tej płyty to co raz bardziej zaczynała trafiać do mojego serca.
Tej płyty po prostu trzeba wysłuchać kilka razy z rzędu w prawdziwym
spokoju a już najlepiej w warunkach takich jak teraz - śnieg za
oknem, ciemne wieczory,... Co ciekawe, poza rockowo-gotyckim graniem,
na 'Candra' pojawia się sporo art-rockowych wpływów, co najłatwiej
można zaobserwować w tych najbardziej wyciszonych fragmentach tej
płyty w których gitary wydobywają z siebie na prawdę ciekawe dźwięki.
Bardzo interesująca płyta, której jednak trzeba wysłuchać co najmniej
kilkanaście razy by do niej w pełni dotrzeć... [Aragorn]
METAL MIND Prod.: distribution1@metalmind.com.pl, www.metalopolis.pl
MISTERIA - 'Universe Funeral' Cd '2002
Po znakomitym debiucie jakim był niewątpliwie 'Masquerade of shadows',
na kolejny album Misterii czekałem z dużą niecierpliwością. I oto
przede mną najnowsze dzieło zespołu Misteria zatytułowane 'Universe
Funeral', wydane nakładem Pagan Records. Co należałoby w pierwszej
kolejności powiedzieć o tym albumie to na pewno to, że jest on na
pewno nieco odmienny od debiutanckiego albumu. Misteria odeszła
nieco od klimatów w jakim osadzony był 'Masquerade...' a więc rozbudowanego
Black Metalu, na rzecz również (a nawet bardzo) rozbudowanego...
Misteria Metalu. Tak, tak chyba najłatwiej nazwać to co prezentuje
ten zespoł na 'Uinverse Funeral', ponieważ mamy tu do czynienia
z na prawdę oryginalnym i pełnym niekonwencjonalnych pomysłów albumem.
Jak już wspomniałem nie usłyszycie na tym materiale tak wiele wpływów
Black Metalu jak na 'Masquerade...' ale nie oznacza to, że wpływy
tego gatunku zniknęły całkowicie z muzyki Misterii. Takowe nadal
się pojawiają ale już nie w tak dużym stopniu. Poza tym Misteria
jeszcze bardziej rozszerzyła swoje horyzonoty muzyczne - co ciekawe
dużo na tym materiale czystego folku a nawet klimatów prawie że
Doom Metalowych, tak charakterystycznych dla takich zespołów jak
choćby Anathema, że nie wspomnę już o thrash metalowych naleciałościach.
Jak więc widzicie zawartość muzyczna 'Universe Funeral' jest na
prawdę bardzo rozległa i na pewno czyni ten materiał bardzo ciekawym.
O umiejętnościach technicznych i samych pomysłach tego zespołu nie
będe już wspominał, bo pod tym względem zaskoczyli mnie już na pierwszej
płycie - możecie więc się tylko domyśleć co się dzieje na tej...
[Aragorn]
PAGAN RECORDS: P.O.Box 12, 86-105 Świecie, info@paganrecords.com.pl , www.paganrecords.com.pl
BANE - 'Give Blood'
Płytka ta już liczy sobie ponad roczek , gdyz wydana została w
2001 roku, lecz pomyslałem że warto o niej skrobnąć co nieco, bo
to naprawde świetny i budujący materiał na scenie hardcoreowej.
Bane powstało na obrzeżach Bostonu około roku 95 jako projekt dwóch
kolesi z Converge, Aarona Dalbeca i Damona. Dołączył do nich Aaron
Bedard, jak to sami określają w swojej biografii, oldschoolowiec,
który już wcześnił bębnił w wielu kapelach w okolicach Bostonu.
To pierwsze kroki, jak się później okaże, jedenej z ciekaszych kapel
obok Ten Yard Fight, In My Eyes i Fastbreak, z tamtejszej sceny
positive HC. Oczywiście do momentu wydania "Give Blood" skład ulega
wielu zmianom. Między innymi odchodzi Damon, który traktował Bane
jako typowy side-project, i powraca do Converge. Jak pewnie już
zauważyliście nazwa Converge dosyc często pojawia się w owej recenzji
, co do konca nie jest przypadkiem, a zabiegiem zamierzonym przeze
mnie. Mianowicie, "Give Blood" to cos co czasem nazywam sobie żartobliwie
"newschool-oldschool" , czyli granie dośc mocno zakorzenione w początkach
lat 80tych, słychać tu sporo starych hc/punk kapel takich jak Minor
Threat, 7 seconds czy Black Flag, ale z drugiej strony zabarwione
dosyć technicznym graniem i manierą newschoolową. Pojawiają się
tu czasem takie troszke "fałszujące" zagrywki ,nieprzewidywane zwolnienia,
czyli generalnie cos co serwuje nam własnie Converge na co dzień.
Słychać ,że muzycy z tej kapeli otarli się o nich. Lecz o żadnym
kopiowaniu nie ma tu mowy. Żywioł, energia, niebanalne, niekiedy
odrobinke emujące melodie, agresja, i przede wszystkim świeżość
tego materiału powalaja na kolana. W dośc szybkich tempach jest
ten album utrzymany, składa się na niego 10 dośc krótkich ,aczkolwiek
bardzo treściwych kawałków, wyprodukowanych naprawde w profesjonalny
sposób. Selektywne i intensywne brzmienie cechuje ten materiał.
Polecam go wszystkim fanom hc/punka, a także miłosnikom troszke
mocniejszych i pokręconych brzmień( aczkolwiek raczej melodyjnych
vide Poison the Well) , bo z Bane powoli wyrasta nam perełka na
miare Stretch Arm Strong. Fajnie czasem usłyszec album który wskrzesza
sentymenty ,podając je zarazem w świeżym i tryskającym energią sosie. [H8]
CHILDREN OF BODOM - Hate Crew Deathroll Cd '2003
Na
nowy album Alexiego i spółki czekałem z wielką niecierpliwością
i jak mi wiadomo nie tylko ja. Promujący płytę singiel You`re Better
Off Dead zawierający dwie kompozycje (tytuł wyżej wspomniany oraz
cover Ramones - Somebody Put Something In My Drink) zapowiadał nadejście
godnego następcy Follow The Reaper. Po dokładnym zapoznaniu się
z albumem z pełną odpowiedzialnością potwierdzam tego słuszność.
Twórczość dzieciaków jest bardzo dobrze znana wielu fanom metalu
w Polsce. To połączenie blacku, deathu z klasycznym heavy metalem
oraz muzyką klasyczną oparte na wysokim poziomie umiejętności technicznych
muzyków. Nowy album jest przede wszystkim agresywniejszy niż Follow The Reaper.
Zdecydowanie mniej tu melodii a więcej dynamiki przez co płyta jest
bardziej urozmaicona i mniej nudna. Wyjątek stanowi jedynie wolniejszy
Angels Don't Kill, który można porównać do utworu Everytime I Die
z poprzedniej płyty. Sesja rytmiczna brzmi świerzo i na pewno ciężej.
Oczywiście nie brakuje popisów solowych Alexiego i Jannego. Praktycznie
w każdym utworze występuje polotny wpadający w ucho dialog między
klawiszami i gitarą. Każde solo czy to gitary czy tez klawiszy lub
często wspólne to pokaz prawdziwych umiejętności. Oczywiście faktem
jest, że jest wielu zdecydowanie lepszych instrumentalistów, ale
nie ma wielu zespołów, które tak perfekcyjnie łączyły by technikę
z prawdziwą żywiołową muzyką. I taki jest właśnie Hate Crew Deathroll. Można powiedzieć że to
agresywniejsza kontynuacja Follow The Reaper. Fani na pewno się
nie zawiodą. Polecam ten album wszystkim dla których w muzyce liczy
się metalowy kop oraz techniczne wymiatanie. Nic dziwnego że ekipa
z Bodom będzie towarzyszyła Halfordowi na trasie po Japonii w lutym
2003. [Lucas]
IMMOLATION - 'Unholy Cult'
Cóż, nie będe ukrywał, Immolation to absolutna czołówka (jeśli
nie numer jeden) w moim prywatnym deathowym światku. Dlaczego tak?
Już spiesze z wyjasnieniami. To chyba jedyny deathowy band jaki
znam, którego stylu nikt na razie nie podrobił nawet w stopniu minimalnie
zbliżonym do oryginału. Podobny to fenomen, jak z Morbid Angel,choć
w przypadku załogi Azagotha mozna mówić obecnie o sporej rzeszy
zespołów próbujących zbliżyć się do ich poziomu ,niekiedy z naprawde
zaskakującym skutkiem , vide choćby ostatnie produkcje naszego rodzimego
Behemotha. A z Immolation jest ten problem, że tak naprawde ciężko
jest podrobić styl czegoś aż tak charakterystycznego , aż tak "progresywnego"
jak na warunki deathowe i aż tak oryginalnego. Bo nie ma się co
oszukiwać... Immolation można wyczuć na kilometr... może to ten wokal,
może te charakterystyczne gitary, może... może porozmawiajmy więc
o nowej płycie. A własciwie to ja będę mówił.Ja - fan Immolation,
czyli za chwilke przeczytacie kurewsko subiektywną ocene tej płyty
, na którą obficie się spuszcze potokiem komplementów i superlatyw.
Ale w sumie jest na co. Zacznijmy od początku, czyli od okładki.
Mamy tu do czynienia z tym, do czego powoli przyzwyczają nas chłopaki.
Staranny, szczegółowy obrazek utrzymany w takiej dosyc klasycznej
konwencji, charakterystycznej dla starszych deathowywch kapel.Obrazek
z takim fajnym ,troche przytłaczającym klimatem, nie rażącym w oczy
specjalnymi zabiegami komputerowi, z którymi nie rzadko ulatuje
ten wyjątkowy "oldschoolowy" klimacik. Ale dajmy spokój okładce,
bo o zawartości krążka miałem tu opowiadać. Zaczyna się dosyć spokojnie,nieprzesterowane,
brzdąkające gitarki, ale tylko po to żeby nas zmylic, bo już po
niecałej minutce niszczy nasze słuchawy pancerna i perfekcyjna maszyna
do zabijania zwana IMMOLATION. Już od początku zwraca uwage fakt,
ze tym razem amerykanie porządnie przyłożyli się do produkcji albumu.
Właściwie już "Close to a World Below" niewiele można było zarzucić,
ale tym razem jest perfecyjnie. Wyrazista sekcja, zwłaszcza jeśli
chodzi o brzmienie perkusji, które niekiedy było sporym utrudnieniem
w odbiorze tak skomplikowanej struktury utworów jakie mogliśmy spotkac
na starszych płytach. A zwłaszcza na "Here in After". Nie bez przyczyny
wspominam o tamtej produkcji. "Nieświety kult" to zdecydowanie najbliższe
nawiązanie do najlepszej moim zdaniem produkcji Immolation. Płyta
masakaruje ciężarem ściany gitar, wokalem Dolana i niemalże jazzującą
maniera Hernandeza. I wszystko to dzięki sterylnej produkcji da
rade bez najmniejszych zakłóceń wychwycić, co nie raz stawało się
najwiekszym problemem w odbiorze starszych produckji Dolana i spólki.
Pierwsze dwa utwory przelatują przez membarny głośników niczym huragan
zmiatając resztki niepewności i obaw związanych z jakością tego
albumu. Przede wszystkim nie mamy wątpliwości , że to Immolation.
Charakterystyczne przestrzenie gitarowe, z lekką nutką kontrolowanego
chaosu, połamany styl Hernandeza a nad tym wszystkim unosi się bluźnierczy
głos Dolana, którego nie powstydziłby się sam Rogaty. Z resztą cholera
wie, czy nie maczał w tej produkcji swych paluchów bo z głośników
leje się smoła,a zapach siarki unosi się w powietrzu. Tak tak...
sam Szatan unosi się w powietrzu. Tego brakuje wielu deathowym kapelom
idącym w bardziej pokręcone i techniczne klimaty, tej złowrogiej
atmosfery, która jest nieodłacznym składnikiem rozrywki zwanej death
metalem. I to własnie ta przytłączająca i niepokojąca atmosfera
stanowi w dużej mierze o wielkości tego albumu. Wraz z nastaniem
tytułowego "Unholy Cult" po raz pierwszy odczuwamy w pełni ciężar
tej produkcji. Ośmiominutowy utwór przetacza się niczym walec. Właściwie
nie ma tu wiele ultra szybkich momentów, jest za to pare ton miesa
przyprawionego szczyptą brzmień niczym z którejś produkcji Neurosis.
Czasem walcowanie jednego motywu tak długo i skutecznie jak to czyni
Immolation wywołuje naprawde dosyć transowe doznania. I to sprawdza
się w tych wolniejszych fragmentach. A skoro już przy nich jesteśmy
to warto wspomnieć o nieziemskim ciężarze jaki im towarzyszy. Przy
takim wjeździe jak do "Reluctant Messiah" czy końcowym riffie "Rival
the Eminent" naprawde można się znacznie ugiąć na nogach. Generalnie
jest mi ciężko opisywać słowami album , który jest niemalże nie
do opisania. Wszechobecna atmosfera progresywności (oczywiście jak
na warunki deathowe) , czasem troszke polirytmiczne popisy gitarzystów
, połamana sekcja, świetne solówki to jedne z wielu atutów tego
albumu. Dla mnie po prostu bomba i najlepszy(na równi z HIA) jak
do tej pory Immolation. [H8]
JOE SATRIANI - 'Strange Beautiful Music'
Kolejny album ze stajni wielkiego wirtuoza gitary.
Wielu ludzi uważa, że tacy wykonawcy jak Steve Vai, Yngwie Malmsteen
czy wspomniany Satriani, przedkładają swoje umiejętności techniczne
nad tworzoną muzykę i tym właśnie chcą
zdobywać słuchaczy. Każdy ma własne zdanie ale w moim odczuciu nic
bardziej mylnego.
Nigdy nie uważałem, że którykolwiek z w/w muzyków był jakimś tanim,
popisującym się gitarzystą. Moim zdaniem każdy z nich jest doskonały
i po prostu wie jak to wykorzystać.
Skupmy się jednak na Satrianim.Ten artysta z pokaźnym dorobkiem
ostatnimi czasy zaskoczył nas dziwnym wydawnictwem pod tytułem Engines
Of Creation. Osobliwe zjawisko. Sporo osób zastanawiało się czy
takie w xperymenty jak ten nie wpiszą się na stałe do twórczości
Satcha (tak go zwą po koleżeńsku). Dla szłabszych powiem, że kontrowersyjny
album o którym mowa wyżej jest czymś w rodzaju mieszanki techno-rockowo-bluesowej.
Tak jak wielu wykonawców Satriani napewno został że tak powiem "zjechany"
przez swoich fanów za to wydawnictwo. Ja jednak mam inne zdanie.
Nie ma co tu opisywać całego krążka bo to nie ta recenzja ale chcę
powiedzieć, że nie dziwię się muzykom, którzy raz na jakiś czas
odejdą bardzo daleko od obranej drogi twórczej. No bo wyobraźcie
sobie, że jesteście twórcami jakiejś muzyki i klepiecie przez np.
20 lat to samo. Przecież każdemu by się znudziło!
Dość wywodów przjdźmy do albumu Strange Beautiful Music, który jest
celem recenzji.
Na początek powiem, że jestem zachwycony, gdyż moim ulubionym krążkiem
Joe'go jest Crystal Planet a opisywany album jest właśnie utrzymany
w takim stylu (cichaczem liczyłem na takie wydawnictwo). Album fantastyczny
pod praktycznie każdym względem - wszystko na najwyższym poziomie
(poza wokalem - bo go nie ma :). Gitar nie ma co opisywać bo chyba
każdy zainteresowany wie kim jest Satriani i jak gra i na co go
stać. Po prostu od lat
niezmordowana wirtuozeria na najwyższym technicznym poziomie. Muzyka
fantastyczna - mój abolutny faworyt to Mind Storm. Zawsze ciekawą
rzeczą było to, że utwory Satch'a mimo iż instrumentalne miały specyficzne
nazwy, które bardzo pasowały do charakteru kawałka. Pod tym jedynie
względem ten album chyba odstaje od pozostałych. Dla przykładu podam
pierwszy kawałek
Oriental Melody - tytuł niby mówiący sam za siebie a jednak jak
dla mnie to coś w stylu nowoczesnego blues'a albo jakiegoś kosmicznego
jazz'u, ale na pewno nie orientalna melodia.
Wreszcie jest to na co tak czekałem - 7 strunowa gitara, którą naprawdę
słychać (Mind Storm, Seven String). Wśród charakterystycznych kawałków
jak New Last Jam czy Mountain Song nie zabrakło również wyciskaczy
łez które chyba zawsze są na jego płytach. Tu akurat występuje sprzeczność
jeśli chodzi o te nazwy utworów (patrz wyżej) - What Breaks A Heart
- to faktycznie pasuje i utór jest świetny. Jest jeden kawałek który
zupełnie odstaje od całej reszty - Sleep Walk - wyobraźcie sobie
Hawaje, jakiegoś oszołoma w białym garniturze o białych i świecących zębach "śpiewającego"
złotym głosem, który podnieca takie podstarzałe i bardzo bogate
panie. Bez komentarza. Album jako całość uważam za produkcję bardzo
udaną pod względem muzycznym jak i technicznym. Satriani zasypuje
nas milionami dźwięków wydobywanych często w ultra szybkim tempie,
gitar nałożonych na siebie jest momentami chyba z pięć (tak to nie
żart, gdzieś nawet czytałem, że zdarza się u niego 7!). Utwory zróżnicowane
gatunkowo (rock, blues, jazz, ballady, funky, groove itd.) a jednak
podobne do siebie - to chyba kwestia stylu jego gry na gitarze.
Wiadomo, że jak ktoś sięgnie już zenitu w pewnych umiejętnościach
to nie współpracuje potem z byle kim. Wystarczy wsłuchać się w partie
bassu (Stu Hamm) i perkusji (nie wiem kto obecnie) a wszystko stanie
się jasne - żadnych niedoróbek i podknięć - po prostu jakość z najwyższej
półki. Wyprodukowaniem całego setu zajął się sam Joe. Wyszło tak
jak powinno wyjść - wszystko selektywne, klarowne i przyciągające
ucho. Nie można zapomnieć, że dziś bardzo wielu gitarzystów nie
odstaje poziomem od Satrianiego a mimo to nie może się przebić przez
ten przeżarty przez komercyjny chłam show-bussiness. Jest to bardzo
przykre. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni i ludzie zrozumieją,
że instrumentem do tworzenia muzyki jest gitara, bass i perkusja
a nie program komuterowy, gramofonowa płyta i organki pewnych firm
na C, R i K :) [Ragnar]
LOW - 'Secret Name'
Mój znajomy to bardzo otwarty człowiek. Dzieli się swoją muzyką
we wszystkich kierunkach. Gdy pewnego dnia powiedział mi że odkrył
niewyobrażalną magię -nie wierzyłam. Tą magią nazwał Low oraz ich
płytę "Secret Name". Po pewnych trudnościach wynikających
z faktu że w Polsce prawie niemożliwy jest dostęp do wytwórni Kranky,
byłam na tyle przygotowana aby odsłuchać rzekomego dzieła. Gdy na
moim wyświetlaczu pojawiły się lecące sekundy poczułam się wciągana
przez czas. Plastelinowy , rozciągający się świat kleił się do moich
uszu. Muzyka odbywająca spacer za chmurami , przebłyskające męsko-damskie
wokalizy ostudzające emocje delikatności i pozornej naiwności .Zaczyna
się niezmiernie spokojnie by później dać upust "cięższym emocjom"
.Wydawać by się mogło że muzycy podkreślają ważność dźwięków, lecz
utwór tak bogaty ekspresyjnie że robienie czegokolwiek powoduje
włożenie głowy do kubła z zimną wodą. Melancholijno -ciepłe piosenki
powodują bezwarunkowy tupot stóp. Pierwsze skojarzenia odzwierciedlają
dawne dziecięce marzenia ,akcent błogości. Od "Missouri"
która jest 5 na krążku zaczyna się wyraźne ożywienie. Dźwięki stają
się mocniej zaznaczone , odważniejsze lecz tak samo uroczo delikatne.
Wokal domaga się większej atencji, budzący grozę a zarazem wołający
o pomoc w rozpaczliwych krzykach. Wyjątkowy brak nowoczesnych, muzycznych
udziwnień, być może dlatego tak mocno zarysowuje ona swoją prostotą
i urokiem w uczuciach odbiorców. Instrumenty smyczkowe dodają patetyczności
i erotyki, opowiadają pewną tajemniczość. Z każdym kolejnym utworem
nuty podkreślają osobowość i coraz silniej pomagają pracować wyobraźni.
Muzyka Low ujmuje swoją naturalnością i wewnętrznym ekshibicjonizmem
.Po raz kolejny w pięknie tworzonej muzyce nie do końca liczy się
technika. Głównie stawiany nacisk na umiejętne i emocjonalne dobranie
dźwięków powoduje tak ciepły odsłuch. Przy 10 utworze ma się wrażenie
że to już za moment nastąpi detonacja. Tu natomiast muzycy schodzą
delikatnie po schodach aż do pierwszego stopnia. Muzyczna klamra
nie pozwalająca słuchaczowi wydostać się na moment z "zamkniętego
kręgu". Płytowy koniec lecz koncertowy bis zapowiada jeszcze
2 utwory. To chwyt ze strony twórców. Moment na podsumowanie i wyciągnięcie
wniosków. Low jakby swoim doborem materiału opowiadał senną historię.
Przechadza się z nami po każdej porze roku ,zaczynając jak i kończąc
na zimie. Płyta mocno zróżnicowana emocjonalnie. Budująca po woli
historia życia i świata opowiedziana w niezwykle magiczny sposób.
Te niezmiernie piękne, melodyjne piosenki są w rzeczywistości najsmutniejszymi
piosenkami jakie kiedykolwiek miałam przyjemność słuchać, co tym
samym czyni Low najsmutniejszym i najbardziej melancholijnym zespołem
na świecie. Polecam szczególnie na zimowe wieczory z kubkiem gorącej
brzoskwiniowej herbaty. [Ewelina Żywuszko]
ALKATRAZ - 'Error'
W tym numerze postaram się przybliżyć twórczość dwóch głównych
członków Kat,
gdyż legenda polskiego trash metalu powróciła i jest w doskonałej
formie.
Alkatraz to projekt najbardziej chyba nawiedzonego Polaka lat 80tych!
Chodzi
mi tu oczywiście o Romana Kostrzewskiego. Człowieka odpowiedzialnego
za nagranie
polskojęzycznej wersji Biblii Szatana! Jeśli ktoś tego nie słyszał
to niech od
razu spali wszystkie płyty metalowe jakie ma i nabędzie tę pozycję.
Ale nie o
Bilblii Szatan będziemy tu mówić:) Oczywiście będziemy tu mówić
o Alkatraz czyli
o zespole, który ożywił trochę scenę metalową w Polsce. Nie ma co
ukrywać, że
na polskiej ziemi gra się tylko i wyłącznie death i black metal,
a Alkatraz to nic
innego jak pożądnie zagrany heavy metal! Zagrany tak, że słyszę
tu mnóstwo wpływów
kapel zarówno polskich jak i zagranicznych. I ciesz to, że projekt
Romka jest
tak odważny muzycznie. Nie mu tylko mocnego heavy metalowego grania,
są także
momenty spokojne, wyciszone, które można między innymi napotkać
Type o Negative!
Całość została zrealizowana w Studio Alkatraz w KATosicach! Studio
należy do muzyków,
więc niema chyba żadnych wątpliwości, że znają możliwości tego lokum
od podszewki?!
Oprócz Romana grają tu między innymi: Krzysiek Oset (basista Kat)
oraz Valdi Moder.
Ten ostatni był okrzyknięty kilka lat temu wschodzącą gwiazdą muzyki
gitarowej
w Polsce. Grał z Deep Purple oraz nagrał szkółkę prezentującą techniki
Steve`a Vaia!
Trzeba coś więcej mówić? Chyba nie, bo koleś jest zajebisty. Ciekawostką
jest też
to że w Alkatraz mamy dwóch basistów! Daje to zajebiście duże możliwości
np: współpraca
obu basmanów układa się wspaniale w numerze "Pan Gold".
Na zmianę są solówki obu
szarpi drutów. Na szczególną uwagę zasługuje też numer tytułowy
"Error" oraz heavy
metalowy killer "Słowa prawie te same"! Ten właśnie numer
to największy smaczek całej
płyty...ma zajebistego kopa!!! Co do warstwy merytorycznej...no
cóż, ja Romana nie
zrozumiałem. Forma przerosła chyba treść! Teksty są bardzo krótkie,
mało rozbudowane,
a sama ich treść...hmm...to może dla filozofów i teologów, bo ja
nie zrozumiałem
zamiarów ojca chrzestnego polskiego metalu! Całość zrealizowana
bardzo fajnie, jest
tu miejsce dla każdego instrumentu. Utwory mają bardzo różne klimaty,
płyta jest
różnorodna i trafia w różne gusta. Jednak największą frajdą jest
usłyszeć głos
Kostrzewskiego taki jaki znamy choćby z "Bastard" czy
"Róż Miłości...". Czekam
na kolejnego Kata, bo to co zrobili na płycie Alkaztraz Kostzrewski,
Oset i Moder
(jest nowym gitarzystom w miejsce nieżyjącego Jacka Regulskiego)
to dzieło, a takie
dzieło bardzo dobrze prorokuje na przyszłość. Mamy tylko taką nadzieję,
że reaktywując
Kat muzycy nie zapomną o Alkatraz, który jest bardzo odważnym i
niezwykłym zespołem! [Headless]
TYRANS FROM THE ABYSS - 'A Tribute To Morbid Angel'
Nie jestem jakimś wielkim fanem Morbid Angel, ale podstawowe numery
znam i jak na byle jakiego dziennikarzynę nazwy płyt też umiem wymienić!
Ta składaneczką, jeśli ktoś nie wie jest dostępna w "X"
numerze magazynu
Trash`em All. Za samą osobą pana K. nie przepadam jednak niektóre
płyty
wydawane przez jego wytwórnie zrobiły na mnie duże wrażenie! Ale
nie o panu
K. miałem mówić (pisać) tylko o hołdzie dla jednego z największych
zespołów
w muzyce ektremalnej. Czytając jakie zespoły zagrały covery na tej
płytce
nieco wara mi opadła. Mogę wymienić tu między innymi: Krisun, Zyklon,
Angel
Corpse, Canturian czy nasze rodzime: Vader i Behemoth. I co? Warto
chyba
dorwać tę płytę za wszelką cenę? Może trochę o tych fajniejszych
numerach?
A więc Angel Corpse zrobił "Demon Seed" i co tu mówić
(?)...zrobił to
świetnie! Nie jest to cover zagrany i zaśpiewany identycznie, bo
to chyba
jest niemożliwe! Jednak czuć w nim szaleństwo i to coś co ma w sobie
Angel
Corpse, czyli prawdziwie trashowego ducha! Kolejnym numerem, który
zwrócił
moją uwagę może być "Blasphemy" wykonywany przez holenderski
Centurian.
Tu już nie ma mowy o jakiś słabych stronach, bo wiadomo że ta ekipa
zabija!
Na tym utworze jest doskonale odciśnięte piętno tych ultra szybkich
holendrów!
Teraz może coś o "Immortal Rites", które zrobiło Vader?
Nie jest to wg mnie
najlepsze wykonanie coveru na całej składance. Dlaczego? Może panowie
z Vader
za bardzo realnie starali się odtworzyć ten cover? Nie chodzi mi
tu o brzmienie,
bo Vader ma swój charakter i nie potrzeba mu upodabniać się do Morbid
Angel,
ale wokal? Hmm tu do Petera miałbym małe zastrzeżenia! Cóż z coverem
poradzili
sobie bardzo dobrze, jednak nie ma tu tego powiewu nowści, świeżości.
Gdy
usłyszymy "Unholy Blasphemies" to już wiemy kto robił
ten cover! Już po 2
sekundach można się zorientować, że nawałnicą dźwięków będą nas
obrzucali kolesie
z Ameryki Południowej, a konkretnie Krisun! W tym numerze piętno
"braci" jest
odciśnięte bardzo dobitnie! Co tu więcej mówić! Jak słyszeliście
Krisuna to już
chyba wiecie co mogli zrobić z tego numeru (piekło)? Na koniec zostawiłem
sobie
ucztę dla ucha czyli "Day of Suffering" w wykonaniu Behemoth.
Ten cover wygrywa
całą rywalizację i nie pozostawia żadnych złudzeń kto w metalowym
biznesie
zaczyna królować i na czyje koncerty aż strach chodzić! W tym numerze
ekipa
dowodzona przez Nergala wykonała cover bezbłędnie, dodała kilka
swoich pomysłów
i nakleiła etykietę Behemoth. Więcej nie trzeba? Reasumując są tu
numery, które
powinny się spodobać i są takie, które nas nie powinny zaskoczyć.
Żal mi trochę
tego że nikt nie odważył się zrobić "Rapture", "Blessed
Are The Sick" czy
"Iqusition"...a szkoda! Jednak nie ma co narzekać, bo
skład i numery wykonywane
przez poszczególne kapele może tylko spowodować uśmiech i nie ma
co wybrzydzać!
Ciekaw kiedy będzie trybut dla Cannibal Corpse lub Immolation (hehe)?
[Headless]
CRIONICS - 'Human Error (Ways to Selfdestruction)'
I co ja mam powiedzieć o kapeli, którą znam już od dłuższego czasu?Po
wydaniu tej płyty to mogę powiedzieć dużo, bo Waran & Co zaskoczylimnie
99,9%! Tą 0,1% był chyba tylko fakt, że znałem 3 numery wcześniej:)A
więc do rzeczy, bo płyta piecze już mój napęd! Debiut krakowian
powstałw doskonale znanym muzykom w Polsce miejscu, czyli Hertz
Studio. I tu jest problem! Black metalowy Crionics mający skłonności
do grania sieki w stylu Myrkskoga zatracił tu wiele ze swego black
metalowgo grania. Nie wiem czy to minus, bo teraz fani deathu mają
ciężki orzech do zgryzienia, a ja muszę tą płytę jeszcze ze 20 razy
przesłuchać, żeby się z nią oswoić! Tak więc, Crionics dojebało
nam coś na naprawdę światowym poziomie. Osobiście spodziewałem się
czegoś wybitnego, ale nie aż do tego stopnia, bo ci kolesie wrastają
w szeregi największych w tym kraju. Nie boję się tu użyć nazw takich
kapel jak: Lux Occulta, Decapitated, Hate czy Behemoth! Naprawdę
niech te bandy trzymają się na baczności, bo po tym debiucie może
być z nimi krucho! Jeżeli nadal nie kojarzycie Crionics to zwracam
wam uwagę na osobę Michała Skotnicznego vel Waran. On sobie pośpiewuje
również w Sceptic...a i gra ostatnio na gitarze! To właśnie on jest
głównym kompozytorem i liderem Crionics. Mówiąc szczerze to Waran
pokazał klasę na tej płycie! W porównaniu z demówkami jest tu dużo
wyraźniej zaznaczona gitara, jest selektywna!!! Co do gitar do właśnie
Michaś zajął się całością. Tło do tego wszystkiego stworzył Vacek.
I przy tym instrumencie mam dylemat. We wcześniejszych ich produkcjach,
a szczególnie na "Beyond The Blazing Horizon" były one
dużo bardziej słyszalne. Tworzyło to zajebisty klimat, który mnie
po prostu powalał. Tu klawisze zostały potraktowane raczej jako
dodatek, chociaż w niektórych miejscach nieźle mnie zaskoczyły.
Widać, że Vacek poza piciem pracuje cały czas przy instrumencie
i wyniki są bardziej niż zadowalające! Sekcja rytmiczna jest zajebiście
sprawna! Aż łeb mi urywa w pewnych momentach! Funkcję bębniarza
po Maćku Ziębie przejął Maciek Kowalski, który pomimo młodego wieku
(jest chyba w wieku Vitka z Decapitated) jest diabelsko szybkii
utalentowany, stanowi naprawdę mocny filar całego zespołu. Dzięki
Kopie i jego czterostrunowemu przyjacielowi możemy obecnie podziwiać
ciężar i mroczność całego materiału! Na koniec zostawiłem wokale,
bo to one sprawiły mi największe zaskoczenie i przykrość. Waran
jak na złość chyba tyle growluje! Ja tam wolałem jak wrzeszczał
i skrzeczał, teraz jednak to nowszych i bardziej brutlanych kompozycji
zmienił trochę manierę...jako całość wyszło mu to świetnie! Jednak
w starych numerach nie musiał nic zmieniać:) Gdy piszę tę recenzję
po Polsce przesuwa się trasa, na której gra CRIONICS i szczerze
mówiąc współczuję tym biedakom, którzy usłyszeli Crionics. Teraz
pójdą do sklepu, kupią Trash`em Alla, wybiorą się na kolejny koncert
i z tzw: "Satanic Syndrome 666" już się nie wyplączą!
Czy ta płyta stanie się klasykiem i hitem to się dopiero okaże,
ale wszystkie znaki w piekle i niebie wskazują na to, że debiut
krakowian odciśnie niezapomniane piętno. Życzę im jak najlepiej,
bo to muzyka szczera i ambitna, nie trzeba o tym zapominać... [Headless]
INHUME - 'Decomposing from inside'
Głupio opisywać taką płytę po tak długim czasie, ale cóż wygrzebałem
ją niedawno i jak to bywa w przypadku ultra brutalnego grinda zabiła
mnie od pierwszych 2 sekund! Tu jest to co chyba każdy z fanów rzeźni
uwielbia najbardziej tj: zabójcze tempo, baaardzo niski growl z
przeplatającymi się wrzaskami, obłędne riffy. Mówiąc krótko: esencja
brutalności i szaleństwa. Inhume przypomina mi bardzo dokonania
Brutal Truth w sumie to nie jest w tym gatunku wiele oryginalnych
zespołów, w których twórczości nie znajdziemy nic z muzyki zielarzy
ze Stanów. Jak na płytę grindcoreowa ilość numerów i czas są standardowe,
czyli odpowiednio 19 i 35 minut. Całość jak na produkcje tego typu
zrealizowana porządnie, w miarę czytelnie z dbałością o pewną selektywność!
Nie wiem jak do końca z tą selektywnością grania (bas jest strasznie
przesterowany), ale z selektywnością wybierania kolejnych ofiar
jest bardzo dobrze! Największym chyba zabijakom na tej produkcji
jest chyba "Inescapable Destiny", który po prostu powala
pomimo swego krótkiego czasu. Coś mi się już dzieje od słuchania
tej zezwierzęconej muzy... Czy to są prawidłowe objawy? Kto słucha
takiej sieki to wie. Na zakończenie mała propozycja: Przy wydawaniu
kolejnej płyty panowie z Inhume niech postarają się o naklejkę "Zniszczyć
przed odsłuchaniem", bo kolejnej płyty ucho ludzkie może nie
wytrzymać... [Headless]
OPETH - 'Deliverance'
Powstała w 1994 roku formacja Opeth to jedna z najbardziej kreatywnych
i innowacyjnych Death - metalowych zespołów ze Szwecji. Wydana w
1995 roku debiutancka płyta Orchid ukazała odmienne oblicze Death
metalu. Charakterystyczne długie kompozycje z progresywnym rozwinięciem
w postaci bogatych wstępów czy tez zakończeń poszczególnych utworów,
różnorodne formy wokalu, głębokie przesłania w tekstach to elementy
drogi , którą podążają Mikael Akerfeldt i spółka od pierwszego albumu.
Każda kolejna płyta zespołu ukazuje jak głęboka i owocna jest wyobraźnia
członków Opeth. Wydany w 2001 roku Blackwater Park to Prawdziwe
arcydzieło zarówno pod względem aranżacji i produkcji. Album zbiera
bardzo dobre recenzje i oceny. Wszyscy którzy znają twórczość Opeth
wiedzą że muzyki tego zespołu nie da się porównać do z jakimkolwiek
innym zespołem. Oczywiście to co znajduje się na albumach Opeth
nie jest muzyką która bez żadnych trudności wpada nam do ucha jak
dziesiątki power metalowych produkcji. Aby docenić tą sztukę trzeba
ją przede wszystkim zrozumieć jako pewną spójną całość, która trafia
nie do ucha lecz do serca. Najnowszy album Opeth miał premierę na
początku listopada 2002 roku. W zasadzie to pierwsza jego cześć
gdyż został on podzielony na dwie części (cięższą, która miała już
premierę i lżejszą, która ujrzy światło dzienne na początku marca
2003 roku). I tak Deliverance to ponad 60 minutowa dawka progresywnego
deathu w postaci 6 utworów. Średni czas trwania poszczególnych kompozycji
(nie licząc For Absent Friends 2 minutowego utworu instrumentalnego)
to grubo ponad 10 min. (Dla wtajemniczonych mixów na Deliverance
dokonał legendarny Andy Sneap z którym współpracowali m.in. takie
gwiazdy jak muzycy Testament, Arch Enemy, Kreator czy Nevermore).
Otwierający płytę Wreath od razu daje nam do zrozumienia ze Deliverance
jest cięższą częścią nowego albumu Opeth. Charakterystyczne brzmienie,
charakterystyczny riff i głęboka barwa growlu Mikaela czyli 100%
Opeth. Naturalnie typowe rozbudowane progresywne aranżacje, wspaniałe
melodie liczne zmiany tempa i ten melancholijny opethowski klimat
dominuje od początku do końca płyty. Opisywanie tej płyty szczegół
po szczególe nie ma sensu aby to zrozumieć należy zagłębić się w
muzykę z niej płynącą. Jaka będzie lżejsza cześć nowego albumu Opeth
przekonamy się już niebawem. Wiadomo że będzie nosił on nazwę Damnation
i będzie zawierał 8 kompozycji. Dla mnie Opeth to wielki Zespół
i zajmuje szczególną pozycje. Jestem pewien ze, każdy kto dokładnie
zapoznał się z jego twórczością podziela moje zdanie. [Lucas]
DREAM THEATER - 'Master of Puppets'
Słyszeliście kiedyś płytę Metalliki "Master of Puppets"
w wykonaniu Dream Theater? Ja właśnie słucham i powiem wam, że jest
miodzio! Materiał ten został zarejestrowany podczas jakiegoś koncertu.
Publika jest po prostu szalona! Poza wokalami pana z DT zajebiście
jest słychać teksty wyśpiewywane przez publikę...No kurwa mać!!!
Płyta, która ukształtowała mnie jako fana metalu i w ogóle jako
człowieka, która słuchałem koło 200-300 razy od początku do końca
została zarejestrowana przez tak znakomitą kapelę jak DT. Wielkie
dzięki panowie, bo przypominają mi się czasy szaleństwa, tego jak
znałem (i znam nadal) teksty z tej płyty, a i miałem ograną ją prawie
całą na moim instrumencie. Jeszcze raz szok! Poza tym, że wykonuje
to DT, to muszę powiedzieć, że John Petrucci nie pozwolił sobie
na wielki żywioł. W pewnych momentach jednak nie wytrzymywał i dodał
trochę swojego kunsztu, lecz wobec całości jest to po prostu kropla
w morzy, która daje pewien powiew świeżości. Całość jest odegrana
idealnie i gdyby nie wokale, które nieco różnią się od ryków Hetfielda
i to że jest to live to mógłbym się założyć, że to zremasterowane
"Master of Puppets". Co ja tu mogę więcej powiedzieć?
Warsztat nienaganny jak na kolesi, którzy na swoich występach grają
opery! Mnie osobiście na tej produkcji zabija "Welcome Home
(Sanitarium)", "The Thing That Schould Not Be", oraz
nieodżałowany "Disposable Heros"! Ciekawe czy Petrucci
wraz z ekipą zabieże się za np: "Ride The Lightning"?
Ciekawe by to było...w sumie to polecam każdemu fanowi Metalliki
to wydawnictwo, bo jest czego słuchać i sam nie wiem czy panowie
z Metalliki odegraliby to lepiej. Ciekawe...zobaczymy ich formę
w następnym roku, bo to właśnie na 2003 zapowiadana jest premiera
nowego studyjnego albumu...czekam! [Headless]
BELFEGOR - 'The Kingdom Of Glacial Palaces'
Tu się zapowiada na nowy album, a ja pisze o pierwszym...trudno
się mówi. Ocenię go z perspektywy "Work Of Destruction"
hehe. Pierwsze dziecko kolesi z Szydłowca to balckernia w 100%.
Tłuczenie zajebistych temp, siarczyste gitary i skowyczący wokal...po
prostu jad. Mało takich kapel jest, jednak pojawił się Belfegor
dowodzony przez Lethala (tu bębny, na "The Work..." gitary),
który jest głównym, żeby nie powiedzieć jedynym twórcą tej muzy.
Od samego początku jesteśmy opluci kwasem wytryskującym z głośników,
tu nie ma miejsca na odpoczynek czy jakąś chwilę refleksji, bo taka
sieka tego nie wymaga i nie ma się co oszukiwać nie jest ona dla
wszystkich! Kompozycje na "The Kingdom..." są podobne,
budowane na bazie jednego schematu w głównej mierze co w cale nie
przeszkadza w słuchaniu. Bębny są szybkie, nie ma cudowania, bo
w tak bezkompromisowym black metalu to chyba nie ma miejsca. Dużym
mankamentem bębnów jest głośność werbla, który jest bardzo słabo
słyszalny. Blachy w porównaniu z ich kolejną płytą są odpowiednio
nagłośnione i nie ma tu nic do zarzucenia. Gitarki to siarki...może
dlatego, że gitarzysta pije dużo win prostych? Nie wiem, nie widziałem!
Ogólnie sprawują się nieźle i dobrze pasują do całości. Basu to
ja tam nie słyszę za wiele, ale znając Tormentora to nie narobił
tam za wiele i nic nie cudował. Wokale w wykonaniu tegoż osobnika
tak jak już wcześniej powiedziałem są wściekłe, jadowite jakby frontmana
Belfegor obdzierano ze skóry, a ten swe jęki i wrzaski przenosił
na płytę. Kompozycje są zbliżone do tego co słyszymy na kolejnym
wydawnictwie, czyli "The Work...". Przekaz jest chyba
najbardziej oczywisty! Szatan, Jezus na krzyż, my jesteśmy bogami
i chuj wszystkim w dupę! Z takim poczuciem was zostawiam i jeżeli
jeszcze nie słyszeliście tej kapeli to warto się zapoznać przynajmniej
z tą płytą, której urosła znaczącej długości broda. [Headless]
TRIBUTE TO MAYHEM
Jak tylko dostałem tę płytę to powiedziałem sobie, że takiej recenzji
to nie opuszczę! Chociaż moja wiedza co do Mayhema kończy się oraz
zaczyna na "De Mysteriis Dom Sathanas" to i tak nie zniechęciło
mnie to na tyle, żeby zrezygnować z tego jakże szczytnego celu!
Co do tego trybutu to muszę powiedzieć, że znalazła się tu istna
czołówka!!! Może wymienić kilka kapel? Po koleji: Immortal, Dark
Funreal, Vader, Behemoth, Limbonic Art, Emperor, Absu, Carpathian
Forest czy nawet Gorgoroth! Czyż nie zabójcza mieszanka? Zabójcza
i to w 100%! Co do samej warstwy coverów to jestem po wielkim wrażeniem!
Zespoły świetnie odtworzyły muzę, a co do wokali to po prostu zabija!
Jeśli chcecie usłyszeć Dead`a to puśćcie którykolwiek numer. Wokaliści
poszczególnych grup zajebiście się postarali! Nawet Peter starał
się jak tylko mógł, aby odtworzyć odpowiednio wokale! Wracając do
muzy to jest tu słychać piętno jakie każda kapela odbija na coverze
Mayhema. Bo co to byłby za cover? Zajebiście zrobił to Cader, Behemoth,
Emperor oraz Dark Funreal! Po prostu zabójstwo! Nie będę się więcej
wypowiadał, bo zepsuję tylko całą przyjemność ze słuchania! Jeśli
macie ochotę na ten trybut to nie ma się co zastanawiać! Mnie on
wciągnął i długo nie puści! [Headless]
HATE ETERNAL - King Of All Kings
O
cholewcia! Czegoś takiego na prawdę się spodziewałem, po zabójczym
"Conquering The Throne". To co tu się dzieje to ciężka do opisania
masakra. Tu nie ma czasu na myślenie. Baaaardzo szybkie tempa, gitary
w których tkwi cała esensja muzyki są potwornie gęste, soczyste,
lecz nie brakuje im wspaniałej selektywności, powodującej, że riff
za riffem są "rozumiane" komponując się w bardzo czytelną
całość. Często takie coś powoduje, że cieżko jest odróżnić numer
od numeru. Nie tutaj! Dziwne to choć realne. Każdy kawałek jest
odbierany indywidualnie. Całość mocno napiera na słuchacza. Szybkie
tempa ze świetnymi riffami gitarowymi; technika powalająca na kolana,
która u niektórych rodzimych zespołów powinna pogłębiać popadanie
w kompleksy. Doskonale przemyślane kompozycje. Ja jestem zachwycony
do tego stopnia, że po prostu zakończę słowami. Gonić do sklepu
i kupić tą płytę, bo jest to ewidentnie płyta na lata, którą warto
mieć. Nie mp3, bo nie warto, ze względu na bardzo dobre brzmienie,
które mp3ki zbeszczeszczą. Całość to 10 kompozycji o łącznym czasie
ponad 33 min, co w zupełności wystarcza by "nastrić" odpowiednio
słuchacza. Oj uczcie się ludzie - to doskonały wzorzec. [Zone]
www.hateeternal.com
LOST HORIZON - 'A Flame To The Ground Beneath'
Ciekawe ilu polskich fanów metalu wie że szwedzki power metalowy
zespół Lost Horizon powstał z inicjatywy Polaka, a dokładniej mówiąc
Wojciecha Lisickiego. Czy jest to powodem do dumy czy tez nie faktem
jest, że Lost Horizon to zdecydowanie zespół pierwszoligowy powermetalowej
sceny. Ich debiutancki album Awakening the World śmiało może konkurować
z albumami takich zespołów jak Hammerfall czy Rhapsody. Każdy kto
słyszał Awakening... wie, że jest on nieprzeciętnym albumem zawierającym
dojrzałe i przemyślane aranżacje, które zebrane w całość posiadają
prawdziwe powerowe uderzenie. Najnowszy album pana Wojciecha i spółki
tj.A Flame To The Ground Beneath jest 100% godnym następcą debiutu.
Do zespołu dołączył drugi gitarzysta oraz klawiszowiec. Zawierajacy
9 kompozycji i trwający ponad 50 min krążek ukazuje, iż jego autorzy
wiedzą na czym polega ich fach. Po trwającym ponad 2 minutowym wstepie
rozlega się charakterystyczne uderzenie w postaci wpadającej w ucho
melodii gitary oraz niebiańsko brzmiącego głosu wokalisty Daniela
Heimana. Umiejętności jakimi dysponuje ten wokalista są zdumiewające.
Linie melodyjne są bardzo zróżnicowane jak i pozostała cześć aranżacyjna
płyty. Przeplatane popisy wokalne oraz sola gitarowe to cecha charakterystyczna
tego krążka. Wystepują liczne przyśpieszenia i zwolnienia tempa
utworów, których długość wacha się od 1:20 The Song Of The Earth
do trwającego blisko 12 min Highlander (The One) co wskazuje na
zróżnicowanie albumu. A Flame To... to znakomite połączenie agresji,
melodii oraz wysokich umiejętności wszystkich członków zespołu w
szczególności Lisickiego, który odpowiedzialny jest za partie gitarowe
oraz część liryczną albumu. Polak dowodzi, ze jest prawdziwym frontmanem
i wie w jakim kierunku powinien podążać jego zespół. Choć album
łatwo wpada w ucho to po kilkakrotnym przesłuchaniu nie sprawia
wrażenia nudnego czy męczącego jak znacząca większość w powermetalowym
nurcie. Jego zawartość przemawia jak najbardziej pozytywnie i z
cała odpowiedzialnością polecam ten album wszystkim fanom szeroko
pojętego heavy metalu. Dokonania takich muzyków jak Wojciech Lisicki
czy chociażby Mike Chlasciak są prawdziwym dowodem na to że mamy
wspaniałych artystów. Szkoda że w naszym kraju nie ma możliwości
aby pokazać światu możliwości oraz kreatywność wielu świetnych zespołów,
które najprawdopodobniej na zawsze pozostaną w cieniach podziemia...
Premiera płyty na początku lutego 2003. [Lucas]
STEVE VON TILL - 'If I Should Fall to the Field'
To już drugi solowy album gitarzysty i lidera Neurosis Steve'a
von Till. Neurosis natomiast działa na mnie jak lep na muchy. Nie
mogę się po prostu oderwać od słuchania. Troszke słabiej, lecz nieznacznie,
wpływają na mnie dokonania Tribes of Neurot, czyli noisowego projektu
panów z Neurosis. Jednak wszystko to jest ścisłą czołówką światowego
hałasu w moim przekonaniu. Steve von Till solo to natomiast piekna,
przejmująca i poruszająca do głębi muzyka i teksty, które zawsze
odgrywały ważna role w twórczości Steve'a. I solo, i w Neurosis.
Płyte otwiera chyba najwspanialsza na tym albumie pieśń ( bo inaczej
tych utworów nie wypada nazywać) "Breathe". Deliktne tło
organów Hammonda, akustyczna gitara i głęboki, nastrojowy głos Tilla.
Właściwie jest tak przez większość albumu. Niekiedy tylko pojawia
się sekcja, jak na przykład w "To the Field". Ciężko opisywać
słowami tak piekną i tajemniczą muzyke jaką gra lider Neurosis i
wspomniane już teksty... naładowane emocjami, będące jakby obrazem
duszy Tilla, wynikiem jego refleksji, dlatego tez nie chciałbym
ich specjalnie analizowac...a własciwie to boje się...podziwiam
ich piękno, mając jednak świadomość, że to jakoby sa bardzo osobiste
wyznania Tilla, i nie mnie jest oceniać, a tym bardziej tłumaczyć.
W każdym razie w połączeniu z muzyką, która śmiało flirtuje, niekiedy
z folkiem, niekiedy z balladową manierą Toma Waits'a, nikiedy z
pieśniarstem Neila Younga, którego nota bene Till koweruje na tej
płycie w utworze "Running Dry", tworzą one mieszanke bardzo
nastrojową, ale bynajmniej banalną. Till zaprasza nas w podróż po
zakątkach jego własnego świata, pełnego pięknych i rozległych pejzaży,
żywego, ale spokojnego i bardzo wytonowanego. Świata , w którym
wszystko ma swoje miejsce, a każdy instrument to inne stworzenie.
Lecz kiedy zaczynają ze sobą "rozmawiać", ta płyta zaczyna
żyć, oddychać, i opowiadać nam niesamowite historie, w których można
zasłuchiwac się bez końca. Nie ma tu miejsca na tandete emocjonlaną,
i sztucznie przejmujące, patetyczne melodie. Ta płyta jest monotonna
a każdy utwór opowiada inna historie. Nie sposób się jednak od niej
oderwać. Zdecydowanie jedna z najlepszych rzeczy jakie ukazały się
w tym roku. Steve von Till sprawił swoim fanom naprawde wspaniały
prezent pod choinke. [H8]
CREMASTER - 'MinetaUhr' Cd '2002
Cremaster to z jednej strony bardzo oryginalny stwór na naszej
scenie metalowej, a z drugiej strony ich materiał na pewno nie należy
do materiałów łatwo strawnych... Ich muzyka to zlepek wielu stylów
muzycznych, więc jakieś jednoznaczne określenie muzyki zawartej
na ich debiutanckim albumie jest dosłownie niemożliwe! A wszystko
to okraszone jeszcze wybitnym poczuciem humoru ('Mrok' zwala z nóg!).
Słuchając 'MinetaUhr', Cremaster funduje nam wędrówkę po różnych
zakątkach muzyki - począwszy od brutalnego Death Metalu czy nawet
Grindcore'a, poprzez Thrash, Hardcore, Industrial aż po rock, funk,
punk, pop i inne schizy! Tak zwariowanego materiału, a przy tym
na prawdę dobrze zrealizowanego, to nie słyszałem chyba jeszcze
nigdy. Ludzie tworzący Creamster na prawdę mają niezłe jazdy i bez
żadnych zachamowań pokazują to właśnie na tym materiale. I co ciekawe,
tego materiału na prawdę słucha się dobrze, pod warunkiem że ma
się odpowiedni humor do wysłuchania tych wariactw, no i nie jesteśmy
zaślepieni przez jeden gatunek muzyczny. Przypomniał mi się taki
zespół Lawnmower Deth (nie jestem pewien czy dobrze napisałem),
który już jakieś dobre 10 lat temu trzymał się podobnych pomysłów
- Cremaster to właśnie coś podobnego, lecz chyba jeszcze bardziej
odjechanego i zwariowanego. Podziwiam za pomysły, poczucie humoru
i realizację! Chylę czoła... [Aragorn]
CREMASTER: http://creamster.prv.pl , szaman@pds.pl
FADING COLOURS - 'Black Horse' Cd '2002 (reedycja)
Gdy otrzymałem ten materiał do recenzji trochę się zdziwiłem -
materiał do najnowszych na pewno nie należy ponieważ został wydany
dobre 7 lat temu przez SPV Poland. Jak się jednak okazuje, wytwórnia
Metal Mind, podpisując kontrakt z zespołem, postanowiła wydać reedycję
tego albumu. No i dobrze, ale wypadałoby chociaż poinformować we
wkładce do tej płyty, o fakcie, że album tak na prawdę został nagrany
w 1995 roku, a takiej wzmianki się niestety nie dopatrzyłem. Pomijając
jednak te niejasności, przejdę do muzyki zawartej na tyle albumie
bo ta niewątpliwie broni się sama. 'Black Horse' to 12 utworów jak
najbardziej prawdziwej gotycko-rockowej muzyki, która pomimo tego
że posiada już swoje lata to słucha się jej znakomicie. Znakomity
głos wokalistki De Coy, przepiękne aranżacje muzyczne osadzone w
muzyce gotyckiej z elementami darkwave no i znakomite czyste brzmienie
materiału. Ten materiał to mroczna atmosfera smutku i tęsknoty przelana
na dźwięki i zamknięta na krążku zatytułowanym 'Black Horse'. Wspaniała
płyta z którą warto się zapoznać, tym bardziej że już wkrótce nakładem
Metal Mind ukaże się nowy krążek zespołu. [Aragorn]
METAL MIND Prod.: distribution1@metalmind.com.pl, www.metalopolis.pl
LUNA AD NOCTUM - 'Dimness Profound'
Luna ad noctum to nowy nabytek Pagan Records, z którego nazwą co
prawda miałem wcześniej już styczność to strony muzycznej nie miałem
okazji poznać. Bardzo mile zaskoczyła mnie strona muzyczna tego
materiału, ponieważ czekałem na jakąś porządną Black Metalową produkcję
Made in Poland, no i się doczekałem. Luna ad noctum to jak najbardziej
prawdziwy Black Metalowy twór, w którym nie spotkacie żadnych dodatkowych
wpływów innych gatunków. 'Dimness Profound' to z jednej strony bardzo
żywiołowy materiał atakujący szybkimi partiami perkusji, agresywnymi
gitarami i wściekłym wokalem. Z drugiej strony zespół postawił na
stworzenie odpowiednio mrocznej atmosfery w czym pomagają im bardzo
ciekawe partie klawiszy, które mają za zadanie dodać odpowiedniehgo
klimatu muzyce Luna ad noctum, nie natomiast zapanować nad całością
tego albumu. Gdybym miał jeszcze bardziej przybliżyć Wam muzykę
LAN na tym krążku to na pewno padła by tu nazwa Cradle of Filth
i być może także Limbonic Art, ponieważ niekóre agresywne partie
wsparte klawiszami mogą kojarzyć się z dokonaniami Norwegów. W efekcie
tego otrzymujemy na prawdę znakomitą porcję Black Metalu, tym bardziej
jeśli weźmiemy pod uwagę że to nasz krajowy produkt i śmiało konkurować
może z niektórymi znanymi produkcjami zachodnimi. 'Dimness Profound'
to chyba najbardziej profesjonalna produkcja na krajowej scenie
Black Metal, którą ostatnio miałem okazję słuchać. [Aragorn]
LUNA AD NOCTUM: nocturn@metal.pl , www.lunaadnoctum.metal.pl
PAGAN RECORDS: P.O.Box 12, 86-105 Świecie, info@paganrecords.com.pl , www.paganrecords.com.pl
QUO VADIS - 'Król'
Bardzo mile zaskoczył mnie ten materiał... Quo Vadis jest zespołem
który na prawdę szanuję, głównie ze względu na sentyment jakim darzę
dwa pierwsze materiały tego zespołu a więc 'Politics' oraz w szczególności
debiutancki album 'Quo Vadis'. Jak większość z Was zapewne wie,
Quo Vadis po albumie 'Politics' poszedł muzycznie w trochę inne
strony i dla wielu osób przestał być po prostu tym starym dobrym
Quo Vadisem. Chyba sam powinienem zaliczyć się do tej właśnie grupy
osób, ponieważ od momentu kiedy usłyszałem 'Test Draizera' przestałem
śledzić losy tego zespołu. Teraz trafiła do mnie najnowsza płyta
olsztynian zatytułowana 'Król' wydana przez Conquer Records i o
dziwo zrobiła na mnie tak dobre wrażenie że nie mam zamiaru słuchać
czegokolwiek innego! Zacznijmy jednak od początku - płytę otwiera
znakomity utwór 'Dżihad' który jest utworem z mocnym thrash metalowym
kopem, dokładnie takim jaki pamietam z pierwszych płyt zespołu.
Mocne thrashowe riffy, szybkie tempa - czysty Slayer! Po przesłuchaniu
tego utworu wiedziałem że reszta kompozycji nie będzie utrzymana
w takim stylu, ale dziękowałem chociaż za ten jeden! No i faktycznie
reszta materiału zawarta na płycie jest już bardziej zróżnicowana
- z jednej strony słyszymy echa starego Quo Vadisa mocno osadzone
w mocnym Thrash Metalu, a z drugiej kilka eksperymentów muzycznych
- ciekawe partie klawisze, jakieś inspiracje Rammstein'em i inne
tego typu naleciałości ale jednak zagrane to wszystko z odpowiednim
czadem i kopem. Ogólnie więc, po wielu przesłuchaniach tego materiału
stwierdzić muszę że na prawdę spodobała mi się ta płyta i nie mam
jej zupełnie nic do zarzucenia. Sporo na tej płycie wpadających
w ucho utwórów, które po jej przesłuchaniu zostają gdzieś w mózgu
i nuci się je pod nosem - tu warto wspomnieć o takich znakomitych
utworach jak choćby 'Umarł Któl', 'Portret', 'Pełnia', 'Sodoma',
'Dzień sądu', oraz ostatni czternasty utwór, którego nie wiadomo
z jakiego powodu wogóle nie umieszczono w spisie utwórów a jest
jednym z najlepszych utworów na tej płycie - prawdziwa perełka.
Co więcej tu mówić - Qyu Vadis nagrał na prawdę znakomitą płytę
i chwała im za to! [Aragorn]
QUO VADIS: quovadis@metal.pl , www.quovadis.metal.pl
CONQUER Rec.: Ul.Slaska 39a, 80-379 Gdańsk, browar@conquerec.com, www.conquerec.com
OCEAN '12' Cd '2002
Ocean to jeden z ciekawszych zespołów, jakie ostatnimi czasy pojawiły
się naszej rockowej scenie. Pierwsze co rzuca się w oczy (i uszy)
to profesjonalna oprawa jak i realizacja studyjna tego materiału
(studio Fonoplastykon). Najważniejsza jednak jest tutaj muzyka,
która na prawdę zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Ocean porusza
się wokół rockowych klimatów, w których usłyszeć można wiele ciekawych
i nowatorskich rozwiązań muzycznych. Owszem, nie da się ukryć że
sam trzon ich muzyki zbudowany jest na pewnej fascynacji nowymi
brzmieniami, jakie pojawiły się ostatnio w muzyce rockowej. Ocean
jednak, nie należy na pewno do zespołów które za wszelką cenę chcą
byc kolejną kopią Alice in chains czy Creed. Ten zespoł ze swoją
muzyką wychodzi zdecydowanie dalej - poza mocnymi rockowymi partiami,
na tej płycie zajdziemy także dużo wyciszenia, ciekawych zmian i
eksperymentów muzycznych. Wszystko to podane zostało w taki sposób,
że po pierwszym przesłuchaniu tej płyty aż chce się wracać do niej
po raz kolejny, a potem jeszcze raz... i tak bez końca. Każdy z
utworów zawartych na tej płycie posiada swój ciekawy klimat, szczególnie
w tych spokojnych momentach kiedy wokalista śpiewa 'cichym' głosem,
gitary się rozpływają i tworzy się prawdziwa atmosfera. A potem...
burzy się ocean... W tej muzyce na prawdę jest coś i zdecydowanie
radzę Wam to sprawdzić. Choć tak jak wspomniałem każdy z tych utworów
przyciąga do siebie słuchacza, to w szczególności polecam Wam utwór
kończący tą płytę 'Jeszcze' - to jeden z tych utworów, przy których
można na prawdę 'polecieć'... [Aragorn]
OCEAN: www.ocean.w.pl
MOKOTOVO / GRINHED Records: www.mokotovo.com
THY DISEASE - 'Cold skin obsession' Cd '2002
Jeden z kolejnych nabytków Metal Mind... Pierwszy raz spotkałem
się z muzyką Thy Disease i jestem bardzo mile zaskoczony. Muzyka
która znalazła się na 'Cold skin obsession' to kawał muzyki, utrzymanej
na bardzo wysokim poziomie, i co ważne bardzo nowatorskiej i pełnej
całkowicie nowych pomysłów. W głównej mierze muzyka Thy Disease
to Death metal, lecz takie wąskie określenie ich muzyki było by
dalekie od tego znjaduje się na tej płycie. Poza Death metalowymi
korzeniami, które na pewno są jakimś tam fundamentem ich muzyki,
spotkamu tu także elementy Black Metalu oraz innych muzycznych wpływów.
Ich muzyka przepełniona jest wieloma technicznymi smaczkami, dużą
ilością zmian pojawiających się w ich muzyce oraz profesjonalną
realizacją całego materiału. Bardzo ciekawie zostały zastosowane
tutaj partie klawiesze, które nie na pewno nie 'osładzają' agresywnej
muzyki Thy Disease a wprowadzają bardzo ciekawy klimat. Również
linie wokalne robią tu dobre wrażnie - od mocnego Death metalowego
growilngu, przez Black Metalowe wokalizy, aż po czysty śpiew. Bardzo
duże wrażenie zrobiła na mnie na tej płycie interpretacja utworu
'The Last Mohicans', który wprost powala na kolana! Już samo przerobienie
tego utworu w tak znakomitej wersji może świadczyć o tym że mamy
do czynienia z na prawdę utalentowanym zespołem, którym jest niewątpliwie
Thy Disease! Na płycie znalazł się także videoclip do utworu 'Perfect
Form'! [Aragorn]
Thy Disease Management: Piotr Wożniakiewicz, oś. Dywizjonu 305 5/132, 31-871 Kraków,
www.thydisease.rockmetal.art.pl
DISHARMONY - 'Soundtrack to paranoid minds' Cd '2002
Disharmony to zespół z Trójmiasta i niewątpliwie grający muzykę,
która do do najłatwiejszych w odbiorze nie należy. Ich muzyka to
techniczy i mocno pokręcony Death Metal, aż kipiący od wszelkiego
rodzaju zmian, technicznych smaczków i innych tego rodzaju rzeczy.
No cóż, nigdy nie należałem do fanatyków, którzy wsłuchiwali by
się w tego rodzaju muzyczne dźwięki, dlatego też trochę trudno pisać
mi o tej płycie. To co słyszę to na pewno mocno dopracowany i dopieszczony
materiał, stworzony przez ludzi, nie dość że ze sporymi umiejętnościami
muzycznymi to na pewno także ze sporą ilością rozległych pomysłów.
Na ten przykład warto wspomnieć o prawie że jazzowych zagrywkach,
które pojawiają się gdzieniegdzie w ich muzyce. Zresztą takich urozmaiceń
jest tu o wiele więcej - pokręcone solówki, ciekawe akustyczne przerywniki,
... Co więc mogę powiedzieć na temat Disharmony i tej płyty to fakt
że jest to kawał bardzo interesującej muzyki. Płytę poleciłbym jednak
przedewszystkim zagorzałym fanatykom takiej właśnie muzyki. [Aragorn]
DISHARMONY Managament: Pomorska 14F/32, 80-333 Gdańsk, www.disharmony.xcom.pl,
disharmony@disharmony.prv.pl
HYOPIA - 'Subconsciously Unconscious' Cd '2002
No proszę, a tu mamy kolejny po Disharmony zespół, który porusza
się w klimatach 'pokręcono-połamanych' he, he,... Ten zespół oscyluje
jednak w nieco innych klimatach muzycznych, bo ich muzyka bliższa
jest Thrash metalowym korzeniom z lekkimi naleciałościami Death.
Podobnie jednak jak u Disharmony wszystko jest tu strasznie pokręcone
- tysiące zmian tempa, połamane riffy gitarowe i nieco dziwny wokal,
który szczerze mówiąc nie za bardzo przypadł mi do gustu. Na materiale
znalazło się 9 numerów technicznego Thrash/Death metalu i co trzeba
zaznaczyć, bardzo trudnego w odbiorze. Nawet jeśli na codzień obcujecie
z muzyką Thrash/Death metalową to na pewno nie przejdziecie łatwo
przez dźwięki które serwuje nam Hyopia. A jeśli zdaje się Wam, że
takie zespoły jak Yattering to szczyt techniki i 'mieszania' to
posłuchajcie sobie tego materiału! Wszystko jest to dopracowane
i niewątpliwie od strony muzycznej może się podobać, ale chyba znowu
będe musiał się powtórzyć - nie jestem zwolennikiem takiej muzyki
i dlatego też trudno cokolwiek mi o niej napisać. Jeśli jednak macie
chęć posłuchać zespołu Hyopia to piszcie do nich! [Aragorn]
HYOPIA: Bogdan Kubica, Siemiradzkiego 21/53, 43-300 Bielsko-Biała, hyopia_b@poczta.onet.pl,
www.hyopia.bielsko.pl
SUNRISE - 'Stall walking with the fire' MCD
Jakiś czas temu podczas wizyty u znajomego ujrzałem na jego półce
płytke ze najomym logiem Sunrise. Zbytnio mnie to nie ruszyło, gdyż
chłopaki skutecznie zniechęcili mnie do siebie swoją ostatnią płytką
"Child of Eternity".... a właściwie jej produkcją, która
mówiąć łagodnie była fatalna, na czym znacznie straciła muzyka zawarta
na owym albumie. A, że z muzyką własciwie nie było najgorzej pożyczyłem
od kolegi ten mini-albumik i pognałem do domu przesłuchać. Z rozpoczęciem
pierwszego kawałka zaczęłem się zastanawiać, czy aby przypadkiem
nie odpaliłem jakiejś szwedzkiej produkcji przez pomyłke... no ale
patrze na krążek, a tam jak byk stoi Sunrise napisane. O ja cie
pierdole -przeleciało mi błyskawicznie przez głowe - takiej produkcji
to się rzadko kiedy spodziewam po polskich metalowych kapelach.
Inżynierowie z Serakos studio odwalili nie lada robote z brzmieniem
tych trzech utworów zawartych na płytce. Z brzmienim, którego nie
powstydzili by się z pewnością chłopaki z At the Gates. Dlaczego
ATG właśnie? Już spiesze z wyjaśnieniami. Po prostu Sunrise najbliżej
stylistycznie jest własnie takiemu rodzajowi szwedzkiego grania.
Bardzo surowo i agresywnie a zarazem melodyjnie, ale nie "pedalsko".
Wiec jak ktoś się spodziewa klimacików w stylu Children of Bodom
czy In Flames niech się lepiej zastanowi nad tą produkcją, zanim
po nią sięgnie. Podsumowując... konkretnie, kopie w dupe, a przy
tym nie traci na melodyjności, a wszystko to okraszone naprawde
wyjątkowo zajebistą produkcja jak na polskie warunki. Myśle ,ze
koszt nagrania tych trzech kawałków przekroczył koszt nagrania niejednego
polskiego metalowego albumu... no może troszke przesadzam :) W każdym
razie po tym co usłyszałem nie zawacham się sięgnąć po duzy, materiał
warszawiaków jak tylko pojawi się na półkach sklepowych. [H8]
XMaroonX - 'Antagonist'
Będąc w tym roku na jednym z festiwali hardcore'owych, a mianowicie
na Fluff Fest w Pilźnie po raz pierwszy natknąłem się na nazwe Maroon.
Słyszałem wiele razy pochlebne recenzje na temat ich dokonań, a
także na temat tego co wyprawiają na scenie. A właściwie na temat
ludzi, którzy pod nią imprezują. Ale to co zobaczyłem przeszło moje
najśmielsze oczekiwania. Już od pierwszego numeru pod scena i na
scenie zrobiło się niemiłosierne zamieszanie. Obrazy niczym ze starych
filmowych klatek z Auschwitz. Stosy ciał, utworzone z padających
na siebie nieustannie diveujący ludzi, monstrualny mosh pit, w
którym niejedna osoba mogla pozbyć się uzębienia. Totalny rozpierdol,
i choc to raczej normalne na koncertach hard core tym razem naprawde
to było totalne szaleństwo jakiego wczesniej nie widziałem. Ale
w sumie się nie dziwie. Muzycznie rozjebali mnie. Ale o tym za moment.
Zacznijmy od tego, że od razu po ich gigu poleciałem na distro i
zaopatrzyłem się w najnowszy krążek panów z Maroon. Bardzo fajnie
wydany digi pack. Cały layout utrzymany w ciemnoniebieskiej tonacji,
świetna okładka, para aniołów spoglądająca z oddali na miasto, stylizowane
na starobiblijne, nad którym otwieraja się niebiosa....gniew Boży,
armaggedon??? Być może, a raczej z pewnością o to chodzi. Wszelkie
wątpliwości rozwiewają teksty. XMaroonX to kapela vegan straight-edge
silnie zaangażowana we wszelkie ruchy pro zwierzece czy też ekologiczne.
Teksty na nowej płycie to przestroga przed wielkim gniewem matki
ziemi, wiecznie i bezmyslnie niszczonej przez istoty ją zamieszkujące
"Do you really think you can rape our mother without punishment?/What
goes around comes back around, no one is save in the end"(The
Begginning of the End), "The seven symbols, of the apocalypse/Show
the way, at the bloody burning sky/The last days of civilisation/And
the four riders coming down to earth and destroy" (An End Like
This) czy "Acts of unspeakable violence, against innocent life/Your
ignorance, leads me to fight/Sensless destruction, of natures beauty/Useless
violation, of all it's purity"(Stillborn). Może komuś się wydawac
obojętne to co głoszą panowie z Niemiec ,ale trzeba przyznać że
są bardzo radykalni. W sumie takie czasy
inaczej się nie da. Ale
wracając do samej zawartości płyty. Muzyka jest tu równie radykalna
jak liryki. To najbardziej mroczny i apokaliptyczny metalcore jaki
w życu dane mi było słyszeć. Maroon można by przyrównać do takich
gigantów jak Heaven Shall Burn czy Caliban, lecz ich muzyka jest
znacznie prostsza, i zarazem bardziej wściekła, niepokojąca, zwłaszcza
w momentach kiedy chłopaki jadą na gitarkach pod starego Slayera.
A wszytsko to okraszone przejrzystym i mocnym rozwrzeszczanym wokalem.
To chyba jedna z najlepszych i najkonkretniejszych płyt metalcore'owych
jakie w życiu słyszałem. Naprawde warto sięgnąc. Nawet jak się siedzi
w klimatach metalowych. No i oczywiście jeśli kiedyś będzie okazja
zobaczyc chłopaków live, bo to już swoisty fenowen. [H8]
Yo La Tengo - 'Electr-o-pura'
Usłyszałam zwiewne momenty i postanowiłam, że muszę posłuchać całości.
Płyta "Elect--o-pura" była moją pierwszą płytą tego zespołu,
zagoniła moje gusta w nieco odmienną stronę. Yo La Tengo, bo o nich
mowa należą do mocno cenionych artystów we własnych kręgach muzycznych
i towarzyskich. Wybaczcie, że będę w schematyczny sposób przedstawiała
Wam ten materiał lecz z minuty na minutę powoduje on we mnie inne
emocjonalne drgania. Pierwsze dolatujące dźwięki budują zaznaczona
perkusję. Wszechogarniający, pulsujący rytm zgrozy nakłania do sięgnięcia
po "noże". Przedostające się, wyjące wokale kierują nas
w stronę pazernych wilków na skraju odmiennej świadomości. Początek
wydaje się być nieco brudnym materiałem z niedokończonej próby,
zawieszonej w połowie z powodów osobistych. Delikatnie odnosi się
wrażenie specjalnie tworzonego nastroju niepokoju, który wywołuje
monotonne stukanie opuszków palców o usta. Przecząca gitara i nieco
anemiczny głos z zaświatów bardzo ciekawie zapowiadają krążek. Wsłuchujemy
się dalej. Numer dwa absolutnie nie robi na mnie wrażenia .Bezpłciowo
przekazane informacje, muzycznie oprawione pozostawiają w głowie
średni efekt. Bez komentarza. Utwór tytułem "The hour grows
late" zmienia totalnie zabarwienie muzyków, którzy prezentują
w nim typowe, charakterystyczne dla "smutnych", urokliwych
zespołów rzepy. Melodyjna gitara, grana sukcesywnie i rytmicznie,
mało dynamiczny rozwój perkusji oraz celowo nieczysto zaśpiewane
myśli skłaniają do ciekawych przemyśleń i dodają nie lada smaczku.
Urokliwe odczucie przelotu dusz przez żywe ciało, doprowadza do
kołysania i wtopienia wzroku w czarne niebo. Pięknie i z wdziękiem
zakończona, aż powoduje że 1 i 2 już nie pamiętam. Aż strach pomyśleć
co będzie dalej, bo to dopiero numer trzy. Kolejny, wielki utwór
przelatuje pilotem. Odbiegająca znów do początku forma niekoniecznie
robi duże wrażenie na potencjalnym słuchaczu. W wykonaniu Yo La
tengo jednak zdecydowanie wolę te melodyjne fragmenty papilarnych
linii. Fakt że pojawił się motyw dreszczy na plecach...chyba mam
otwarte okno. Do nieco nieuporządkowanego domu wdziera się coś co
skłania moje myśli do porównania z naszą rodzimą, trójmiejską formacją.
Krzyczące elementy całości drażniące ucho i umysł zapisujące się
w 32 mb muzycznej pamięci człowieka, jako niezbyt estetycznie ubrane.
Bardzo krótka kompozycja. Idealny moment na skoczenie z dachu i
oddalenie myśli. Moje myśli zaczynają wariować. Ci wielcy ludzie
prawdopodobnie celowo tak przemieszali materiał, by każdy emocjonalnie
odbierający muzykę człowiek poczuł efekt drwin. Mała usterka. Ma
się dość mocno zaznaczone wrażenie, że w zespole Yo La Tengo obcują
dwie płaszczyzny, zbuntowanych aniołów i tych całkiem spokojnych
o delikatnych duszach i idealnie czystych wspomnieniach. Gdzieś
delikatnie ta bardzo mozaikowa wersja przypomina tak mocno ceniony
przeze mnie uroczy zespół Low, z drugiej zaś strony zabłocone momenty
niektórych kompozycji stawiają barykadę pomiędzy nimi. Nie brakuje
tu mocnych gitar, może nawet jest ich ciut zbyt dużo. Powodują fakt,
że puls przyśpiesza i ucieka poza granice rozsądku - uważajmy, za
wysokie ciśnienie każdemu szkodzi! Numerowi 8 poświeciłam więcej
uwagi. Na początek zostałam zbombardowana przez moje oczy chęcią
wyskoczenia. Przysłuchiwałam się dalej z igła w sercu. I ta tym
zakończymy. Nic już Wam więcej nie powiem. To mały test. Przejdźcie
go sami na własnej skórze i własnych emocjach. Jeżeli zburzyłam
wszelkie nadzieje fanów zespołu Yo la tengo, to odłóżcie gazetę
i posłuchajcie czegoś innego. Tych u których spowodowałam miły akcent
chęci usłyszenia dalszej części recenzji-posłuchajcie płyty i resztę
dokończcie sami-według uznania. Powiem tylko, że w mojej magicznej
skali ta płyta dostaje 4 na 10. Więc nie spodziewajmy się powalenia
na kolana i chęci całowania stóp. [Ewelina Żywuszko]
CANNIBAL CORPSE - 'Gore Obsessed'
Nazwa znana chyba bardzo dobrze? Ja do tej pory jak widzę w sklepie
naszywkę "kanibali" to nie mogę się oprzeć kupnu jej hehe.
Ale do rzeczy! Gore Obsessed, bo tak nazywa się prawie że najnowsze
dziecko tej formacji ze Stanów to jak przystało na mistrzów tego
gatunku jakimi niewątpliwie są "kanibale" wbija w ziemie
i dokonuje aktu profanacji naszego już dostatecznie rozszarpanego
i zbeszczeszczonego ciała. Ale CC chyba słynie ze swych wspaniałych
aktów profanacji, które przynajmniej częściowo możemy podziwiać
na okładkach. Ale o okładce później... Sama muza to brutalny death
metal utrzymany w zabójczych tempach! To co niewątpliwie przyciągnęło
mnie do tej płyty to to, iż znajdują się na niej świetne ritmiczne
riffy. Tu dam przykład: "Pit of Zombies"! Riff tzw. Zwrotkowy
to nic innego jak genialne riffy rytmiczne CC, które niszczą na
płytach (nie mówię o koncertach, bo tego nie da się chyba wyrazić).
Instrumenty same nie grają, a i wokale też się skądś biorą. I tak
na pierwsze ucho rzuca się mi wokal oraz bębny! Wokal dlatego, że
George Fisher z tą płytą stał się moim idolem. Koleś ma tak genialnie
brutalny wokal, a zarazem jest on w miare czytelny dla wytrenowanego
ucha. 6+ dla Georga, czekam na potwierdzenie tych umiejętności LIVE!
Co do gry Paula Mazurkiewicza to też mi włosy dęba stanęły. Nie!
Paul nie gra nic trudnego...jak dla kogo! On gra po prostu zajebiście
szybko i precyzyjnie. Oj przypominają mi się czasy "The Bleeding"
haha. Gitarki prowadzone przez Owensa i O'Briana też nie są monotonne.
W Cannibal Corpse bywało z tym wg mnie różnie, jednak na tej płytce
coś się dzieje. Nie ma tu tylko łatwych technicznie numerów, nie
ma też tak pokopanych riffów jak na "Bloodthirst". Gdy
płyta staje się zbyt monotonna wtedy możemy liczyć na jakiś lekko
pierdolnięty numer. Dla mnie spoko. Teksty...a co ja tu mogę powiedzieć.
George zapewne znów opowiada o tym co zrobił w Święto Zmarłych i
Boże Narodzenie! Jak zwykle kilka dość ciekawych i obficie ociekających
krwią historyjek możemy usłyszeć...sięgajcie do wkładek. I tak dobrnąłem
do okładki...mnie się podoba, przypomina mi nieco kolejki u lekarza.
Nie ma co pierdolić, bo "kanibale" nagrali świetną płytę,
którą śmiało mogę polecać obok "The Bleeding" czy "Vile"
czy "Eaten Back To Life". Nie słyszeliście, to usłyszcie,
bo płycie rośnie długa broda...[Headless}
IMMOLATION - 'Unholy Cult'
Jak zwykle panowie zza oceanu musieli dokopać Jezusowi i kilku
miliardom jego wyznawców. Mnie się podoba ta idea hehe. Dobrze zrobiona
płyta, która oprócz dość ostrego i przesyconego nienawiścią przekazu
ustnego ma też świetną muzykę. Immolation możemy w dzisiejszych
czasach nazwać mistrzami grania na dwa wiosła. Ta płyta mnie tylko
upewniła. Dawno nie widziałem tak dobrze opracowanej pracy gitar.
Poza dość skomplikowanymi i pokręconymi gdzie niegdzie riffami nie
ma tu nic co by was mogło zaskoczyć...całe Immolation! Jeszcze raz
to powiem...kolesie się postarali! Przykładem takich fajnych rozwiązań
jest np.: "Of Martyrs And Men". Numer otwiera płytę, a
tu już taki szok. Włączam intro do płyty...dziwie się: CO TAK CICHO?!;
podgłaśniam ...a tu JEB! I koniec hehe. Naprawdę! Takiego szoku
doznałem jak usłyszałem pierwszy riff, że jeszcze 10 minut później
się dziwiłem czy dobrą płytę zapuściłem. Nie myliłem się hehe. Immolation
żyje! Teraz wymyślę pojęcie magiczności piątej płyty hehe. Ci ludzie
po prostu kopnęli mnie mocno w dupę i tyle. Co ja mogę więcej mówić
o Immolation? Każdy tę kapelę zna, a jak nie to ja też go nie chcę
znać. Fakt, że nigdy numeru "No Jesus No Beast" czy "Father
You Are Not A Father" nie puszczą po 22:00 w Radio Maryja,
ale nie znać tej kapeli to ciężki wstyd. Jeśli tą recenzją skłoniłem
kogoś do zapoznania się z twórczością Immolation to zachęcam do
sięgnięcia od razu po tę płytę! Można sobie wyrobić ogólnie mniemanie
o tej jakże renomowanej i "świętej" (czytać: świetnej)
kapeli. Wbijajcie gwoździe Chrystusowi, deptajcie krzyże, słuchajcie
Rossa Dolana i czcijcie Immolation tak jak oni czczą prawdziwą muzykę
prosto z piekła! [Headless]
AUDIOSLAVE - 'Audioslave'
Był sobie kiedyś gość imieniem Tom, który grał w jednej kapeli
z niejakim Zakkiem. Po wydaniu podajże 4 płyt ich drogi się rozeszły.
Zakk zajął się Bóg wie czym, a Tom wraz z dwoma kumplami z poprzedniej
kapeli założył kolejną. Na wokal wziął jakiegoś ziutka, który przypomina
mi tego pajaca z teledysku Smooth Santany. Nie ma co koleś ma
głos jak Rob Steward! Wyziew gardłowy poprawny jak na prawdziwego
rockmana! Płyta Audioslave, bo tak się nazywa ta formacja powstała
na ruinach RATM jest pewną kontynuacją pomysłów, których Tom, albo
nie zdążył, albo nie mógł zrealizować w swej kapeli. Tu jednak poznajemy
go jako kolesia, który potrafi kopnąć ciężkością. Sposób gry Toma
Morello jest rozpoznawalny na 10 km i tu jest pewna wada. Nie wiem
jaka nazwa jest doczepiona do tej kapeli ja tu słyszę RATM! Nie
ma po prostu możliwości, żeby odnieść inne wrażenie! Płyta jest
dość monotonna i powolna. Mam wrażenie, że trochę za bardzo rozkołysana...Na
debiucie Audioslave muzycy postawili chyba na sukces komercyjny,
bo fani RATM nie mają tu za wiele do słuchania. Fakt, że jest tu
parę fajnych numerów jak choćby promujący całą płytę Cochise czy
nawet "Exploder", jednak na całości nie ma tego przebłysku
rockowego geniuszu muzyków. Jeśli ktoś chce usnąć, albo usiąść z
bliską sobie osobą przy kominku to płyta Audioslave jest wskazana.
A gdy jesteś takim maniakiem i żywiołem (jak choćby ja) to nie da
rady! Wrzucasz "Cochise" i wyłączasz od razu płytę! Nie
chcę nasówać tu nikomu mojego zdania, bo ono jest chyba nie za wiele
warte, jednak zanim wybierzecie się do sklepu po tak drogą płytę
nie lepiej posłuchać ludzi, którzy słyszeli ten album i wiedzą co
na nim jest. [Headless]
GORDIAN KNOT - 'Emergent'
Ta płyta nie wyszła jeszcze oficjalnie w Europie, ale od czego
ma się internet? Hehe! Powinienem jednak zacząć od tego, że ta płyta
nie powinna się ukazać tu, bo nie ma ona zbyt wiele z rockiem, a
co dopiero z metalem. Na drugiej płycie GK mamy cały skład Cynic
z czasów "Focus". Imponujące? A jak! "Focus"
to nadal dla mnie płyta genialna, wbijająca w ziemię połowę tych
nędznych namiastek metalowego grania. Ale wracając do GK to jest
to płyta bluesowo jazzowa z niewielkimi wpływami rocka oraz naprawdę
znikomymi metalu ekstremalnego! Jeśli lubicie ładne melodie, połamane
riffy, spokój, wyciszenie i coś tam jeszcze to drugie dziecko Gordian
Knot zadowoli was. Ja czekałem na tę płytę już kawał czasu i nie
mogłem się doczekać. Pozycja, którą zajmuje obecnie w mojej hierarchii
płyt zapewne zmieni się (awans) po jeszcze kilkukrotnym przesłuchaniu.
O i tu się zatrzymam. Ta płyta nie ma co ukrywać za 10 lat zapewne
zostanie nazwana bardzo wpływową i kolejnym krokiem milowym. W sumie
taka jest kolej rzeczy, bo taki projekt, takich artystów nie może
być pominięty! Płyta złożona, przemyślana, trudna dla metala. Niech
was nie złudzą brzmienia fortepianu czy jakiś innych kalwiszy, bo
to wszystko gitary! Pamiętacie czego używali panowie na "Focus"
Cynica? Syntezatory gitarowe! Jednak mają oni niezły łeb do sprawiania
nam wszelakich niespodzianek. Jeśli czekacie, to się nie zawiedziecie!
Ta płyta weszła mi dużo łatwiej od jedynki mimo tego, że słucham
ją dopiero 6 raz. Skomplikowane, pomieszane, śmiertelnie poważne
to chyba to! Wrzucam siódmy raz, bo płyta robi się coraz ciekawsza...
[Headless]
KILLSWITCH ENGAGE - 'Alive Or Just Breathing?'
Z wielką niecierpliwością i niepewnością oczekiwałem nowego albumu
Killswitch Engage. Często bywa tak, że po nagraniu znakomitej pierwszej
płyty zespół nie potrafi już pokonać wysoko postawionej poprzeczki.
Przykład Machine Head jest tu znamienny. No, ale bywa też tak, że
nagrywa płytę znacznie lepszą. To też, gdy wreszcie "Alive
Or Just Breathing?" wpadło w moje ręce podszedłem do niej z
pewną taką nieśmiałością. Włączyłem, posłuchałem i moje pierwsze
zdanie po wysłuchaniu albumu brzmiało: "Jezu, tragedia!".
Choć zaczyna się nieźle. Co prawda wersja demo "Numbered Days"
jest lepsza, ale ostateczny "produkt" nie odbiega bardzo
od tego, do czego przyzwyczaił nas Killswitch. Mimo tego coś tu
jest nie tak. A co jest nie tak to już słychać w drugim w kolejności
"Self Revolution". Wypolerowane brzmienie. Zero surowości,
szorstkości znanej z pierwszej płyty. Niby chłopcy grają tak jak
grali, ale wszystko to jakieś takie ładne, grzeczne i estetycznie
opakowane. Po drugie Jesse Leach śpiewa! Ale nie w sposób, jaki
robił to na debiucie tylko w prawie popowej manierze. Owszem ciągle
też drze ryja, ale śliczniutkie zwrotki niszczą cały efekt. Gdy
słucha się tej płyty pierwszy raz kontrast jest prawie nie do zniesienia.
Wrażenie jest takie jakby ktoś zaprosił Panterę do programu pokroju
Roweru Błażeja i żeby nie wywoływać zawału serca u starszych pań
oglądających w tym czasie TV nakazał jej nieco spokornieć. W ten
sposób można określić pierwsze pięć utworów na "Alive Or Just
Breathing?". Potem jednak Anselmo i spółka mówią: Kurwa! Jebać
to! Gramy swoje. I zaczyna się potężne metalowe grzańsko i bezlitosne
walenie po mordzie. Starsze panie dostają palpitacji. Początek "Just
Barely Breathing", "To The Sons of Man" i "Temple
From The Within" to powrót do roku 2000 i grania na festiwalach
takich, jak Hellfest. Ale "The Element of One" to znowu
Linkin Park i MTV. Sytuację ratuje świetny "Vide Infra".
Potem mamy instrumentalny przerywnik i całość wieńczy "Rise
Inside", utwór łączący elementy starego i nowego KSE. Licznik
zatrzymuje się na liczbie 44.56. Koniec. Mimo, iż od ukazania się
"Alive Or Just Breathing?" minęło już kilka miesięcy do
dziś nie wiem, co o niej myśleć. Na pewno po kilkunastu przesłuchaniach
nie patrzę na ten krążek tak bardzo krytycznie, jak na początku.
Myślę, że gdybym nie znał ich debiutanckiej płyty to pewnie "Alive
Or Just Breathing?" podobałoby mi się znacznie bardziej. Postawiłbym
ją na półce obok Soilwork, Dark Tranquillity albo Shadows Fall i
byłoby po sprawie. Tymczasem znając wcześniejsze nagrania Killswitch
Engage nie mogę pozbyć się wrażenia, że ten zespół stać na więcej.
Szczerze mówiąc w całości "kupuję" tylko trzy numery:
"To The Sons of Man", "Temple From The Within"
i "Vide Infra". Trzeba przy tym dodać, że dwa ostatnie
utwory znalazły się na pierwszej płycie, a teraz zostały nagrane
ponownie. Zatem tylko jeden nowy kawałek? Na to wygląda. Trochę
słabo. Reszta piosenek (nie boję się użyć tego słowa) ma tylko tzw.
"momenty". Gitarzysta KSE Adam Dutkiewicz twierdzi, że
w tym kierunku chcą się rozwijać. Droga wolna, choć mnie ten kierunek
się nie bardzo się podoba. Mimo wszystko jest to album dobry, pewnie
nawet bardzo dobry, ale na pewno też nie jest to album, którego
się spodziewałem. Owszem lubię niespodzianki, ale nie takie. Mój
krytycyzm płynie z tego, że debiutancki krążek KSE uważam za dzieło
klasy "Vulgar Display of Power" i po usłyszeniu wersji
demo "Numbered Days" oczekiwałem trochę innego grania.
"Alive Or Just Breathing?" tych oczekiwań nie spełnił.
A mogła być płyta roku...[Przemek "Antipop" Nowakowski]
TOMAHAWK - 'Tomahawk' 2001 Ipecac Recordings
Mike Patton. Pewnie zdecydowana większość z was kojarzy go jako
wokalistę słynnego Faith No More. Części być może znana jest także
jego działalność w "mieszaczach" z Mr. Bungle lub w awangardowym
Fantomasie. Nic w tym dziwnego, gdyż te trzy wymienione przeze mnie
zespoły są najbardziej znanymi z tych, w których udziela się Mike.
Ale Patton nie byłby sobą gdyby nie zaangażował się w jeszcze jeden
projekt. Ba! Jeden. Kilka projektów. Tak więc raz po raz dochodzą
do nas wieści, że Mike pojawił się na płycie tego a tego wykonawcy,
podpisał kontrakt z tym a z tym dla swojej wytwórni Ipecac, czy
zorganizował kolejny band (jakżeby mogło być inaczej!). I właśnie
do ostatnich pomysłów Pattona należy super-grupa Tomahawk. Obok
byłego wokalisty Faith No More, tworzą ją ex-gitarzysta Jesus Lizard
- Duane Denison, basista Kevin Rutmanis (Melvins, Cows) i były perkusista
kultowego Helmet - John Steiner. Tych czterech panów postanowiło
połączyć swe siły i stworzyć zespół nazywając go tak samo, jak indiański
topór wojenny. Pod koniec tego roku ukazało się pierwsze wydawnictwo
Tomahawka, zatytułowane skądinąd bardzo oryginalnie - "Tomahawk.".
Niedawno stałem się szczęśliwym posiadaczem tego albumu. Gdy wkładałem
go do odtwarzacza nie mogłem się pozbyć myśli, że za chwilę usłyszę
kolejne awangardowe ekstremum w stylu Fantomasa. Ku mojemu zdziwieniu
zamiast death metalowo - jazzowego łomotu usłyszałem całkiem normalną
(o ile to, co robi Mike możemy nazwać normalnym) muzykę. Otwierający
płytę utwór "Flashback" traktuje o wspomnieniach z dzieciństwa
wywołanych przez hipnozę. Zaczyna się gitarowo - perkusyjnym motywem,
po którym oczekujemy potężnego ciosu, tymczasem zamiast tego słyszymy
śpiew (kolejna niespodzianka!) Pattona. Z tym, że jego głos jest
przytłumiony, dobiega jakby z oddali. To instrumenty wysuwają się
na pierwszy plan. Utwór kończy krzyk Mike'a i "tykanie"
gitary. "101 North" rozpoczyna riff prosty, ale przez
to tak genialny i wpadający w pamięć, że nie sposób go nie usiedzieć
przy nim spokojnie. Na nim też opiera się cała kompozycja. Wokal
Pattona wciąż dobiega gdzieś z drugiego planu. Przez ponad 5 minut
trwania utworu słyszymy ambientowy śpiew na przemian z mową wokalisty,
przerywane jedynie w refrenie wykrzyczanym "shut up!!".
Tę samą manierę wokalną słyszymy także na "Point and Click"
gdzie od czasu do czasu Mike dodatkowo... dyszy. "God Hates
a Coward" to kolejny przykład na to, że Denison i Rutmanis
potrafią tworzyć świetne riffy. Po nim następuje początkowo "rozmyty"
i delikatny "POP 1", aby w refrenie eksplodować w iście
hardcore'owym stylu. "Sweet Smell of Success" przynosi
na myśl skojarzenia z "Stripsearch" z "Album of the
Year" Faith No More. W "Jockstrap" pobrzmiewają dźwięki
jednoznacznie kojarzące się z "The Beautiful People" Mansona,
połączone z krzykami Pattona i metalizującą gitarą. "Cul de
Sac" to muzyka country, ale nie w sensie tradycyjnym. To country
a la Tomahawk, w którym Mike śpiewa jak przećpany Garth Brooks nagrany
na automatycznej sekretarce. Ta piosenka nie dziwi tak bardzo, gdy
zaglądniemy do środka płyty. Dowiemy się tam gdzie został nagrany
ten krążek. Jest to Nashville - światowa stolica country. Pewnie
z tego powodu muzycy "Toporka" noszą się w kowbojskim
stylu. Album kończy kompozycja senna, narkotycznie uspokajająca,
słusznie zresztą zatytułowana "Narcosis". Leniwe brzmienia,
wymieszane z intrygującym brzmieniem instrumentów, nie pozbawionym
pewnej dawki czadu na najwyższym poziomie okraszone wokalnymi plamami
i krzykami Pattona. W takim klimacie pozostajemy przez 42 minuty
trwania płyty. Tomahawk zabiera nas w podróż zadziwiającą, czasami
przerażającą, ale szalenie interesującą. Zespół sprawia wrażenie
jakby grał ze sobą dobrych kilka lat, a nie był dopiero, co sformowaną
grupą. Bas, gitara i perkusja współgrają ze sobą tak idealnie, że
naprawdę jest to godne podziwu. Natomiast, jeśli chodzi o teksty
to pozostajemy w bardzo osobliwej tematyce. Masturbacja, mord, sodomia,
odchody i różnorodne perwersje to tematy często poruszane przez
Mike'a w lirykach. Tym razem też nie ma wyjątku. Tomahawk jest zdecydowanie
najbardziej "przystępnym" zespołem, w którym udziela się
Mike Patton, od czasów Faith No More. Gdybym musiał do czegoś porównać
ten band to byłaby to wypadkowa właśnie Faith No More z okresu "Album
of the Year" i Fantomasa, z przewagą tego pierwszego elementu.
Mogę zaryzykować stwierdzenie, że właśnie tak brzmiałoby Faith No
More AD 2002. "Tomahawk" to pozycja obowiązkowa dla każdego
fana Pattona i fana inteligentnego alternatywnego rocka. Płyta nastrojowa,
brutalna, piękna, obleśna, zachwycająca, osobliwa, szydercza, delikatna.
Po prostu płyta rewelacyjna. 5,5 w skali 6 [Przemek "Antipop"
Nowakowski]
|