Recenzja: BEHEMOTH – „Konkwistadorzy Diabła”

7 lipca 2012 autor: horna

Choć w swym życiu napisałem pewnie z kilkaset recenzji to ile się nie mylę to bodajże pierwsza recenzja książki jaką mam okazje pisać. Zresztą będąc szczerym tych ostatnich w swym życiu nie przeczytałem za wiele. Kiedy ponad 20 lat temu zapałałem miłością do muzyki metalowej wchłaniałem za to wszystkie możliwe periodyki muzyczne począwszy od tych w których choć częściowo można było przeczytać o mocniejszych brzmieniach (w tamtych czasach podajże Tylko Rock czy nawet jakies wycinki z Bravo), poprzez wyczekiwany każdy kolejny numer Metal Hammera po te z bardziej ekstremalnej półki czyli Thrash’em all, C.O.C.,Amon, Morbid Noizz aż w końcu na podziemnych zinach kończąc.


Dlaczego postanowiłem napisać recenzje tej książki? Lub też inaczej – dlaczego postanowiłem ją wogóle przeczytać? By móc odpowiedzieć Wam na to pytanie trzeba byłoby się cofnąć z kilkanaście lat wstecz kiedy to zaczeła się się moja przygoda z undergroundem gdzieś koło 1993 roku a następnie znaczna fascynacją muzyką Black Metalową i wszystkim tym co się z nią w tamtych latach wiązało. O istnieniu Behemoth dowiedziałem się jednak nieco później ponieważ dopiero gdzieś na przełomie lat 95/96 kiedy to po przeczytaniu wywiadu w jednym z krajowych zine’s postanowiłem zamówić świeżutko co wydaną kasetę „Sventevith (Stormic Near The Baltic)”. No i się zaczęło..

Zanim jednak powrócę do moich fascynacji wczesnym Behemoth’em i kilku wspomnień z tym związanych chciałbym napisać co nieco o samej książce. A jest o czym pisać, a właściwie to czytać.. Chyba nigdy żadnej innej książki nie przeczytałem tak szybko, co świadczy o tym jak może wciągnąć potencjalnego czytelnika a może bardziej fana zainspirowanego twórczością tej pomorskiej hordy. Przedwszystkim warto wspomnieć na samym początku o wydaniu i składzie który jest fenomenalny – 500 stron tekstu i mnóstwo zdjęć z tras, zza kulis jak i tych nigdy i nigdzie nie publikowanych. Czyta się to znakomicie tym bardziej że każdy z członków Behemoth zarówno tych obecnych jak i byłych wspomina różne ciekawe historie czy to z tras koncertowych (te bez wątpienia rządzą!), sesji nagraniowych, pokoncertowych imprez, czy też z pierwszych pamiętnych prób oraz sesji fotograficznych. Mamy też wypowiedzi jak również wywiady z osobami blisko związanymi z zespołem a wiec z Maltą (choć on to prawie jak piąty członek zespołu), Tomaszem Krajewskim (Pagan Records – wytwórnia która można by rzec odkryła fenomen Pomorzan), Robem Darkenem & Graveland (kilkanaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia) oraz wiele innych osób mniej lub bardziej związanych teraz lub w przeszłości z Behemoth. Brakuje mi tu tylko wywiadu z Krzysztofem Maszotą (Warrior Studio a później New project Studio – w którym powstało kilka wczesnych materiałów Behemoth) który choć przewija się nie raz w tym wydawnictwie to chętnie przeczytałbym tu również jego „wersje wydarzeń” hehe..).

Nie ukrywam że tą najbardziej interesującą mnie częścią tej książki był okres poczynając od początków Behemoth po album „Pandemonic Incantations” czyli można by rzec tej najciemniejszej z black metalowych dziejów Behemoth. Choć w tamtych latach nie miałem okazji poznać osobiście składu Behemoth (to jednak udało mi się przeprowadzić najpierw wywiad z Baal’em kiedy ten rozpoczynał swoją przygodę z Hell-Born a nieco później również z Nergalem), to nie raz docierały do mnie róźne ciekawostki z ich obozu (jako że do Gdańska rzut beretem) jak choćby wspomniany w książce najazd Ara z Perunwit. Zajebiście było powspominać tamten okres jak też dowiedzieć sie wielu nowych rzeczy z bogatej historii Nergala & co, choć równie ciekawym kąskiem okazała się też ta część kiedy poczynań Behemotha nie śledziłem już z takim zainteresowaniem (czyt. po „Pandemonic Incantations”) – mam tu na myśli głównie wspomnienia z koncertów i tras koncertowych zagranych po całym globie które czytałem z mega zaciekawieniem a nie raz przyprawiały mnie o wybuchy śmiechu, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu..

Powracając jednak do wspomnianego wcześniej „Sventevith..” od którego zaczęła się moja fascynacja (i to znaczna) twórczością Behemoth to patrząc na to z perspektywy czasu wpływ na to miała zarówno sama muzyka, image jak i cała otoczka wokół zespołu w tych latach, po drugie głód na takie Black metalowe granie w Polsce, po trzecie samo pochodzenie Behemoth czyli Pomorze z którego sam się wywodzę. Sam zresztą w tym czasie tworzyłem black metalowy twór zwany Hornagest który w styczniu 1998 roku spłodził pierwszy i jedyny oficjalny materiał „Blask Pioruna” więc twórczość Nergala i Baala na pewno miała po części swój wpływ na to co wtedy stworzyliśmy.

Pozostało też kilka wspomnień a te najbardziej pamiętne to pożegnalny koncert z Baalem który Behemoth zagrał w październiku 1996 roku w Warszawie o którym zresztą miałem okazję przeczytać na łamach „Konkwistadorów..” i grubej imprezie która odbyła się tuż po nim. Tyle lat temu a doskonale pamiętam tamten dzień ponieważ o ile prawie że na każdy koncert wybieraliśmy się pociągiem to tym razem padł pomysł by na ten koncert wybrać się.. na stopa. A więc uzbrojeni w skóry, koszulki/bluzy Behemoth z motywem kultowego „Svantevith” o 7.00 rano z Kościerzyny wyruszyliśmy w trójke na polowanie aut które dowiązą nas do celu (pozdrowienia z tego miejsca dla Żaby – Dead Thorn oraz Hanki która w tych latach tworzyła ze mną Horne). Dystans do przebycia – 350 km. Gdybysmy jechali w dwójke może mielibysmy jakieś szanse dotarcia do wymarzonego celu, jednak w trójke okazało się to trudne w realizacji więc naszą wspólną podróż zakończyliśmy gdzieś na półmetku a konkretnie w Toruniu (zbieg okoliczności?). Tam zrezynowani usiedliśmy na poboczu jakiejś głównej drogi i ze smutkiem odpuściliśmy sobie dalszą podróż ponieważ nie mieliśmy już żadnych szans na dotarcie na czas. Na szczęście Żaba zabrał ze sobą coś na otarcie łez – swoje kultowe samorobne wino z porzeczek! Tego samego dnia udało nam się jeszcze dotrzeć pociągiem do Bydgoszczy w której chcąc nie chcąc musieliśmy spędzić całą noc. Jak przez mgłę przypominam sobie najbardziej… ziiiimno, w końcu była połowa października! Na szczęście znaleźliśmy obok dworca pkp jakiś bar otwarty 24h w którym jak się okazało pracowała Żaby znajoma, więc mogliśmy tam przesiedzieć do samego rana, ale wesoło wcale tego nie wspominam bo rózni kolesie tam się wtedy przewijali.. No ale następnego dnia szczęśliwie dotarlismy już do domu.

Przy okazji tych wspomnień tego nasuneło mi się takie pytanie dotyczące koncertów dzisiaj organizowanych – znalazłby sie ktoś zdolny do takiego poświęcenia? Choć wtedy nie zobaczyliśmy Behemotha to kilka lat później miałem okazję w końcu zobaczyć ich na deskach koncertowych podczas olsztyńskiego Trash’em all festival. Co ciekawe i warte odnotowania 15 lat po tym jak nie udało nam się dotrzeć na warszawski koncert postanowiłem się udać na jeden z pierwszych koncertów po rekonwalescencji Nergala do gdańskiego Parlamentu. Niestety nie pomyślałem o tym by zakupić wcześniej bilet, kiedy dotarlismy już na miejsce okazało się że te zostały już wyprzedane. No cóż, historie lubią się powtarzać..

A propo wspomnianych bluz czy koszulek Behemoth to pamiętam również jeden epizod podczas jednego z gdańskich koncertów w „Kwadratowej” którego gwiazdą był bodajże Sirrah na początku 1997 roku. Był to okres kiedy to w undergroundzie chodziły różne ciekawe listy wrogów Black Metalu na których Behemoth był na pierwszym zaszczytnym miejscu, pojawiały się nawet ulotki Anty Behemoth. W skrócie były dwie strony, po jednej stali Ci prawdziwi czyli Graveland i reszta a z drugiej ci nie prawdziwi czyli Behemoth. Wtedy jeszcze myślałem że Trójmiasto stoi mocno za tymi ostatnimi, wszakże pochodzą z Gdańska.. okazało się jednak inaczej. Uzbrojeni jak wyżej w biało/czarne barwy Behemoth stawiliśmy się pod Kwadratową potwierdzając naszą bezkresną przynależność do „dzieci Svantevitha”. Okazało się jednak że ta cała nasza „przynależność” nie była miło witana wśrod metalowych braci w Trójmieście a wręcz spotkała się z mało cenzuralnymi słowami skierowanymi w naszym kierunku. A dziś proszę.. nawet Darken miło opowiada o Behemoth i o dawnych czasach, zresztą nie tylko on spośród tych ktorzy szydzili z nich w tamtych latach 😉

Było, nie było – wypijmy za Behemoth i za „Lasy Pomorza” – kvlt to kvlt hehe..


komentarze 4

  1. bolek

    Fajna recenzja. Poprzepleplatana własnymi wspomnieniami z tamtych czasów. Dobrze się to czyta.
    A propos główną gwiazdą na koncercie w kwadratowej w 97′ był Moonlight. Sirrah grał przed nimi. Wiem bo byłem na tym koncercie;)
    Pozdrawiam

  2. aragz

    Dzięki. Co do Sirrah to szczerze mówiąc sam bym nie pamiętał ale jako że również byłem na tym koncercie looknąłem sobie na relacje którą pisałem z tego koncertu (Horna zine #3) i według tego co tam wtedy napisałem wychodzi na to że jednak SIRRAH występował na końcu

  3. Bolek

    No dobra. Jesteś młodszy więc z pamięcią u ciebie lepiej;) być może kolejność kapel była odwrotna:)

  4. HORNA – destruction metal zine » Archiwum bloga » Pomorski Black Metal lat 90-tych

    […] w wczesnym Behemoth a aktualnie Dead Thorn) i sesyjnie Nergal na perkusji o czym zresztą wspomina biografia Behemoth „Konkwistadorzy diabła„ oraz gdyński Kohort. Dalsze wspominanie historii Behemoth wydaje się zbędne bo najlepiej […]

Zostaw komentarz

Uwaga: moderacja komentarzy jest włączona, przez co Twój komentarz może nie wyświetlać się od razu. Nie ma potrzeby ponownego wysyłania go.