NERGAL: Spowiedź heretyka. Sacrum Profanum

5 lipca 2012 autor: horna

Ledwo co na rynku ukazała się książka „Kokwistadorzy diabła” będąca biografią Behemoth a zarazem podsumowaniem 20 lat działałności zespołu (której recenzje niebawem zamieszcze), to już szykuje się kolejna rzecz spod ręki Nergala – mową o książce „Spowiedź heretyka. Sacrum Profanum „.

Na 300 stronach ksiązki znajdziecie wywiad-rzeke z jednym z najwybitniejszych polskich muzyków i jedną z najbardziej kontrowersyjnych, a jednocześnie inspirujących, postaci show biznesu. Lider Behemotha odkrywa wszystkie karty, szczerze i bezkompromisowo mówi o dzieciństwie, dojrzewaniu, pierwszych miłościach czy fascynacjach muzycznych. Wspomina zarówno początki Behemotha, jak i burzliwe romanse czy znacznie poważniejsze związki.


Rozmówcy Darskiego wiele czasu poświęcają poglądom muzyka na kwestie związane z religią, kościołem, historią, miejscem człowieka w społeczeństwie i rodzinie. Nie brakuje też refleksji na temat zakończonej sukcesem walki z białaczką.

Wyłaniający się z wywiadu Nergal to nie tylko skandalista i sceniczny demon, ale przede wszystkim człowiek o rozległych zainteresowaniach, niezwykle oczytany, świadomy swojej siły i siły swoich poglądów erudyta. Człowiek niezależny i tę wolność ponad wszystko kochający. Czasem wrażliwiec i romantyk.

Wersja limitowana ksiązki będzie miała premiere 17 października tego roku.
Autorzy ksiązki: Adam Nergal Darski, Piotr Weltrowski i Krzysztof Azarewicz

Piotr Weltrowski – z zawodu dziennikarz, z wykształcenia filozof, z zamiłowania muzyk. Pracuje dla portalu Trojmiasto.pl. W latach 90. związany z trójmiejską sceną metalową i alternatywną. Grał z Nergalem w zespole The Wolverines, wystąpił gościnnie na kilku płytach Behemotha.

Krzysztof Azarewicz – tłumacz, eseista, poeta, podróżnik, badacz magicznych wymiarów egzystencji, z wykształcenia politolog. Założyciel i redaktor naczelny Lashtal Press. Od lat 90. pisze teksty i odpowiada za merytoryczną oprawę płyt dla zespołu Behemoth.

Gdy zerwałeś z Dorotą paparazzi wcale sobie ciebie nie odpuścili.
Było nawet gorzej. W Gdańsku obstawiali szkołę muzyczną Musicollective. Prowadzi ją mój przyjaciel Rafał Szyjer. Lubię tam przychodzić, jamować z innymi muzykami. Gnidy z aparatami to wyczaiły. Siedzę w środku, patrzę przez okno, a tam czai się dwóch… W kolorowej prasie dzień w dzień pojawiały się wtedy bzdurne artykuły o moich romansach. Zaczęło się, jak jeszcze byłem w szpitalu, że niby chory na białaczkę zdradzałem Dorotę… Nic nie dementowałem i niczego nie potwierdzałem. Nie rozmawiałem z takimi mediami. Ale trochę mnie to uwierało. Nie chodziło nawet o mój wizerunek. Piękne kobiety nigdy go nie psują. Żebym się wkurwił, musieliby chyba napisać, że rucham kozy… Bardziej mnie irytował sam fakt, że mi zaglądali do rozporka. Rzuciłem więc do Rafała: „Stary, krótka piłka, wychodzimy trzymając się za ręce, podchodzimy do mojego auta, dajesz mi czułego buziaka i odjeżdżam. Wypierdolimy system do góry nogami”. Wybuchliśmy śmiechem. Po chwili jednak Rafał rozłożył ręce: „Nie mogę, ja tu dzieci uczę! Już teraz rodzice patrzą na szkołę dziwnie, bo wiedzą, że w niej bywasz. Jak jeszcze wyskoczy plotka, że jestem gejem, to pójdę z torbami”. Polska…

I tak by tego nie łyknęli.
Przynajmniej byłoby śmiesznie… Jakiś czas temu spotkałem się z Radkiem Majdanem. Polowaliśmy na siebie już od dłuższego czasu. Poznawałem wielu jego kolegów. Słyszałem nie raz, że to zwyczajnie fajny gość. „Musicie się poznać, polubicie się”. Tak mówili wspólni znajomi. Jakby nie patrzeć, mieliśmy z Radkiem wspólne doświadczenia, byliśmy do siebie porównywani, poniekąd dzieliliśmy również łoże. Zwyczajnie chciałem się z nim spotkać. Trafiło akurat na imprezę, gdzie był tłum fotografów. Przywitaliśmy się na niedźwiedzia i zaczęliśmy gadać. Trwało to pół godziny. Wypiliśmy kilka drinków i wymieniliśmy się telefonami. Było miło, jakbym człowieka znał od pięciu lat, a nie od pięciu minut. Po imprezie podszedł do mnie gość z Faktu: „O czym rozmawiałeś z Radkiem? To chyba nie tajemnica? Zdradź nam!”. Łasił się jak pies, tyle, że był oślizgły jak płaz. Zrobiłem zaskoczoną minę i odparłem: „To ty nic nie wiesz? Jesteśmy parą!”. Spojrzałem na niego z politowaniem i poszedłem w swoją stronę, nawet się nie odwracałem…

Wspominałeś jednak, że czasami puszczały ci nerwy, kiedy na horyzoncie pojawiali się ludzie z kolorowej prasy…
Są jak karaluchy. Czasem ich ignorujesz, a czasem gonisz. W czasach studenckich, gdy mieszkałem w „falowcu”, zdarzało mi się polować na te robaki. Wchodziłem podchmielony do mieszkania. Na palcach i po ciemku. Podchodziłem do wnęki kuchennej z dezodorantem i zapalniczką. Gwałtownie otwierałem zabudowę. Było ich mnóstwo. Traktowałem je ogniem. Pięknie skwierczały. Paparazzich też zdarzało mi się ganiać.

Uderzyłeś kiedyś jakiegoś?
Nie.

Pisali, że pobiłeś jednego.
Sam się wywrócił. To było kilka miesięcy po tym, jak wyszedłem ze szpitala. W planie miałem poranny trening nordic walkingu. Od razu wyczułem, że ktoś się na mnie czai. Chwilę później rozpoznałem typa, który już nieraz koczował pod moim domem. Był jedną z najgorszych hien, a przy tym kompletną pizdą. Uciekałem mu zazwyczaj autem w jakieś pół minuty. Nie widział mnie, więc pomyślałem, że go nastraszę. Pobiegłem do garażu i wsiadłem do samochodu. Ruszyłem z piskiem opon i zajechałem mu drogę. Kiedy wysiadłem, gnojek zaczął uciekać. Próbowałem go gonić, ale wciąż byłem bardzo osłabiony po chorobie, nogi miałem jak z galarety i wyrżnąłem twarzą o beton. Kątem oka zobaczyłem jednak, że po drugiej stronie ulicy biegnie mój trener. Musiał widzieć całe zajście z daleka. Krzyknąłem: „Łap go!”. Próbował go chwycić, ale paparazzi sam się wywrócił. Upadł na swój własny aparat. Dorwaliśmy go. Zaczął wyć: „Policja! Policjaaaa!”. Nie tknąłem go, spojrzałem tylko z obrzydzeniem na jego mordę i syknąłem: „Wypierdalaj z mojego życia, ty cioto!”.

Gość zgłosił jednak na policji pobicie.
I czekał na mnie przed posterunkiem z kolegami. Aparaty i kamery trzymali w pogotowiu Wszystko było pięknie wyreżyserowane. Złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i od razu zaczaił się, aby zrobić mi kolejne zdjęcia. Pierdolony oportunista! Nie chciałem dać mu zarobić, więc mój adwokat wwiózł mnie na teren komisariatu w bagażniku swojego samochodu. Policjanci okazali się być bardzo w porządku. Doskonale rozumieli, z jakim gównem mam do czynienia na co dzień. Złożyłem zeznania i wróciłem do domu. Nigdy więcej mnie w tej sprawie nie wzywano, domyślam się więc, że postępowanie umorzono. Co nie zmienia faktu, że gość zasłużył na srogi wpierdol…

Dlaczego?
Kilka miesięcy wcześniej wyszedłem między sesjami chemii ze szpitala na przepustkę. Pojechałem odebrać dziewczynę z lotniska. Ten sam paparazzi czaił się tam z kolegami już od rana. Doszło do podobnej sytuacji: wyprowadzili mnie z równowagi i próbowałem ich gonić. Byłem skrajnie wyczerpany, po prostu padłem na ryj. Ręce i kolana zdarłem do krwi. Podniosłem głowę i zobaczyłem, jak ten chuj stoi kilkanaście metrów dalej i rechocze.

W takich chwilach nie żałowałeś wejścia w świat tych ludzi?
Tak naprawdę żyję cały czas w dwóch światach. Jeden jest mój. W nim się wychowałem, wszystko toczy się w nim powoli, swoim rytmem. To moje życie. W tym drugim z kolei odgrywam jakąś rolę. Nie wiem, po co i kto nakazał mi ją grać i występować w tabloidach. To po prostu się dzieje. Mam gdzieś tą rzeczywistość. Nie należę do niej, jestem tam jedynie gościem. Myślę, że są też inni ludzie, którzy egzystują na granicy tych dwóch światów. Rozmawiałem kiedyś z Tomaszem Lisem. Właśnie o paparazzich. Był w podobnej sytuacji jak ja. Złapał takiego delikwenta, a że jest postawny i wysoki, to koleś dosłownie wisiał nad ziemią. Miał wielką chęć go pierdolnąć, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Nie przekroczył bariery. Miałem identycznie.

Nie denerwuje cię, że nie możesz się spotkać z dziewczyną, bo zaraz trąbią o tym tabloidy?
A kto powiedział, że nie mogę?

Ciągle pojawiają się doniesienia o nowych dziewczynach Nergala…
W Gdańsku nie mam problemu, aby się z kimś spotkać. To mój rewir, trudniej mnie tu złapać. Mam wiele koleżanek i przyjaciółek, z którymi idę czasem na obiad lub kolację. Nie jestem anonimowy, ale są miejsca, w którym mogę się pokazać z dziewczyną i mam pewność, że nikt nie zrobi mi zdjęć i nie doniesie tabloidom. Gorzej jest w Warszawie. Głupia kawa z przyjaciółką, a na drugi dzień doklejają mi romans.

Po Dorocie byłeś w ogóle w jakimś związku?
Nie.

Czyli te wszystkie medialne doniesienia to bzdury?
Spotykałem się z kilkoma dziewczynami. Nie były to jednak żadne poważne historie. Jestem w takim momencie swojego życia, że po prostu nie chcę się angażować. Doszedłem do siebie, wróciłem na właściwe tory, teraz skupiam się na realizacji swoich planów zawodowych. Chwilowo w moim życiu nie ma miejsca na drugą osobę. Albo jest go bardzo mało. Gram w otwarte karty. Spotykam kogoś i od razu stawiam sprawę jasno: „Kochanie, możesz mnie mieć, ale tylko do szesnastej, później mnie nie ma. Jadę na trasę, będę za miesiąc, możemy znów się spotkać, lecz na więcej nie licz”. To chyba uczciwe podejście, prawda?

Boisz się, że jakieś „kochanie” będzie chciało wjechać na twoich plecach na salony?
Może jestem naiwny, ale nie. Chyba nie spotkałem takiej laski… No może jedną. Była taka miłośniczka disco-polo, ale szybko zerwałem z nią wszystkie relacje.

Książka „Spowiedź heretyka. Sacrum Profanum” do nabycia będzie w Behemoth Webstore


Zostaw komentarz

Uwaga: moderacja komentarzy jest włączona, przez co Twój komentarz może nie wyświetlać się od razu. Nie ma potrzeby ponownego wysyłania go.