ARAGZ: 5 albumów które zmieniły moje życie cz.II

10 lutego 2012 autor: horna

Po publikacji mojego felietonu „5 albumów które zmieniły moje życie” kilku moich znajomych stwierdziło że mieliby problem z wytypowaniem tylko pięciu konkretnych albumów. Nie ukrywam że również miałem z tym problem, jednak znalazły się tam materiały które były dosyć przełomowe, które zdecydowałem sie w ten sposób wyróżnić. Postanowiłem jednak kontynuować wątek i wspomnieć o kolejnych 5 albumach które wrzucam na tapete…

METALLICA – „Master of puppets” (1986)

W sumie ten album powinien znaleźć się w tej pierwszej części felietonu, jednak miałbym problem by wyrzucić jakikolwiek inny album z pierwszej części zastępując go Metalliką. Właśnie Metallica i ich trzeci w dorobku album był pierwszą metalową płytą którą miałem okazję wysłuchać i to nie jeden raz. Można by powiedzieć że niemal byłem nią katowany. Miało to miejsce podczas pewnych „rehabilitacyjnych” kolonii w Gdańsku w 1991 roku, każda z osób z którą miałem okazję przebywać w pokoju miała swoją ulubioną kasetę. Trafiło się więc „The final..” Europe, był mój „Joyride” Roxette (hehe…) i był też „Master…” który jakoś ciężko było mi przyswoić. Po powrocie do domu, powrocie do szkoły postanowiłem poprosić znajomego z szkolnej ławki który już wtedy gustował w tego typu muzyce by pożyczył mi tą taśmę z krzyżami na okładce (hehe – Lipes bo tobie mowa..). No i tak się zaczęło, i choć wcześniej było Turbo, a później Priest którzy najbardziej rozpalili we mnie miłość do metalowej muzyki, to jednak właśnie „Master of puppets” był tym albumem z którym rozpocząłem na dobre moją metalową historię.

BEHEMOTH – „Sventevith (Storming Near The Baltic)” (1995)

Behemoth jest jednym z tych zespołów którym kibicowałem od samego początku a zarazem byłem wielkim fanem ich wczesnym materiałów zarówno demo jak i pierwszych albumów czyli „Sventevith…” oraz „Grom”. Nie ukrywam że to właśnie ich twórczość odcisnęła na mnie największe piętno kiedy sam stawiałem swoje pierwsze kroki z własnym zespołem, czyli black metalowym Hornagest z którym nagrałem demo „Blask Pioruna”. Byłem i jestem wielkim fanem black metalu który narodził się i powstawał w latach 90-tych, głównie w Norwegii czyli wczesny Burzum, Dark Throne, Emperor czy Gorgoroth. Jednak jeśli ktoś spytałbym mnie o mój najlepszy black metalowy album to bez wątpienia jednym tchem odpowiedziałbym „Sventevith (Storming Near The Baltic)”

HELLOWEEN – „Keeper of the Seven Keys Part 1” (1987)

Kolejny album z lat 80-tych, wydany w 1987 roku czyli rok po wydaniu „Master of puppets”. Jednak tego albumu nie miałem okazji poznać na początku mojej przygody z muzyką metalową, poznałem go bowiem dopiero kilka lat później i wtedy się w nim dosłownie zakochałem jak i we wczesnej dyskografii zespołu Helloween. Poza świetnymi heavy metalowymi przebojami które znalazły się na tej płycie urzekła mnie ballada „A Tale That Wasn’t Right” którą swego czasu mogłem słuchać na okągło..

JUDAS PRIEST – „Painkiller” (1990)

Taaaaak.. Ponownie Judas Priest, jednak przyznam że długo zastanawiałem się czy nie dać w tym miejscu płyty „Defenders of the faith” którą darzę również dużym sentymentem. Ostatecznie zdecydowałem się jednak na Painkillera z racji tego że zawsze lubiłem Priest w tej ostrzejszej wersji niż kawałki typu np. „Living after midnight”. Poza tym ten album to hymn za hymnem, i hit za hitem! Co tu dożo mówić – poteżna płyta z świetnymi numerami począwszy od tytułowego „Painkillera” przez „Hell Patrol”, „Leather Rebel”, „Night Crawler” czy „Between the Hammer & the Anvil”.

QUO VADIS – „Quo Vadis” (1991)

W tym miejscu mogły się pojawić równie dobrze inne albumy, które jednak postanowiłem zachować sobie na kolejną część moich felietonów. Jako że mamy piątkowy wieczór jedynkę Quo Vadis wybrałem nie bez powodu. Jeśli miałbym wskazać płytę która najczęściej gościła swego czasu na różnych imprezach typowo „domowych” których nie brakowało to byłaby to na pewno właśnie ta płyta. I jak teraz słucham utworów otwierających ten album czyli „NKWWD” czy „Monofobia” to wracają wspomnienia suto zakrapianych imprez w zajebistym gronie. A z całej płyty największy kult to…


Zostaw komentarz

Uwaga: moderacja komentarzy jest włączona, przez co Twój komentarz może nie wyświetlać się od razu. Nie ma potrzeby ponownego wysyłania go.